Wśród pasażerów m/s Piłsudski od czasu do czasu trafiali się wojskowi, którzy zawsze podróżowali w strojach cywilnych. Toteż, gdy w czasie jednego z rejsów pewien pasażer pierwszej klasy wszedł w Gdyni na statek w mundurze porucznika, od razu zwrócił na siebie uwagę. W dodatku, gdy następnego dnia porucznik piechoty awansował na kapitana artylerii, to już dla nikogo nie było tajemnicą, kto się w tym mundurze kryje. I chociaż trzeciego dnia pan kapitan przebrał się w ubranie cywilne i tkwił w nim do końca podróży, zarówno pasażerowie, jak i załoga nazywali go „Asem wywiadu”.
Starszy mechanik, starszy oficer, intendent i ja mieliśmy w jadalni swój stolik. Któregoś dnia „As wywiadu” przyszedł pod koniec obiadu do naszego stolika, by podzielić się swoimi wątpliwościami na temat udania się jego misji, która jest bardzo ważna i do której wykonania winny być wyznaczone trzy, a już co najmniej dwie osoby. Tymczasem ze względów oszczędnościowych obarczono nią tylko jego samego. Obawia się, że misja może mu się nie udać, co będzie miało międzynarodowe reperkusje. Po jego odejściu starszy oficer Mrozowiecki wyraził swoje zdziwienie, że takiego tumana wysyła się za granicę i w dodatku obarcza się wykonaniem jakiegoś ważnego zadania. „Nie denerwuj się” – powiedział intendent. „On na orła nie wygląda i zachowuje się strasznie głupio, ale ci, co go wysłali wcale głupi nie są i wiedzą, że nadaje się do zadania, które mu powierzono. Z resztą nie mamy pewności, czy nie gra specjalnie roli bardziej głupiego niż jest nim w rzeczywistości”. Przed samym przyjazdem do Nowego Jorku „As wywiadu” powiedział na czym polega jego misja. Otóż wywiad polski ustalił, że zabójca ministra Pierackiego ukrywa się gdzieś na północnym zachodzie Stanów w Montanie, czy Wyoming. On ma go odszukać i przywieźć do Polski żywego czy umarłego. „Panowie sobie wyobrażają, co to znaczy przywieźć do Polski kogoś, kto wcale nie ma chęci tam jechać? Bardzo się obawiam, że będę miał duże trudności”. Po jego odejściu Mrozowiecki znów się zdenerwował i powiedział, że trzeba być idiotą, aby opowiadać o zamiarze zamordowania kogoś. Jasiński i tym razem radził Mrozowieckiemu, żeby się nie denerwował, gdyż zabójcy Pierackiego na pewno żadna krzywda się nie stanie i że misja tego pana nie ma z nią nic wspólnego na pewno.
Po paru miesiącach „As wywiadu” przyszedł na statek w Nowym Jorku. Miał ze sobą dużą walizę poczty dyplomatycznej i prosił o ulokowanie jej w chłodni. Po wyjściu w morze powiedział, że w walizce wiezie zabójcę Pierackiego. Mrozowiecki triumfował, że miał rację.
„A czy zajrzałeś do walizy i przekonałeś się co ona zawiera?” – zapytał Jasiński– „Gdybyśmy mogli się przekonać co istotnie jest w walizce, to założyłbym się o dużą sumę, że zabójcy Pierackiego w niej nie ma”.
„Co w takim razie może to być?”
„Coś, co należy przewieźć do Polski bez zwrócenia na to uwagi, a co jest dostatecznie ważne. Gdyby wieziono to pod większą eskortą, zwróciłoby to uwagę. Bez należytej eskorty mogłoby natomiast zginąć. Ten pan na pewno pojechał na północny zachód, rozpytywał się o zabójcę Pierackiego, którego obecne nazwisko i adres znał. W odpowiednim czasie przyjechał z ciężką walizą do konsulatu, tam dano mu walizę podobną, tylko z inną zawartością z pieczęcią konsulatu no i przyjechał z nią na statek. Gdyby mu policja zajrzała do walizy przed przyjazdem do konsulatu, to nic podejrzanego by w niej nie znalazła. Po wyjściu z konsulatu, chociażby policja podejrzewała, że w walizce znajduje się ciało jakiegoś tam mordercy, to na pewno by jej nie otworzyła. Naczytałeś się detektywistycznych historii i jest dla ciebie wszystko jasne. Dowodów na to, co jest w walizce nie mamy, wobec tego zostajemy każdy z nas przy swoim. Ty uważasz, że w walizce jest nieboszczyk, a ja, że go tam nie ma.” Przed paroma laty prasa podawała, że na północnym zachodzie zmarł zabójca ministra Pierackiego. Waliza zatem zawierała coś innego.