Steward Józef N. nie znosił morskich podróży. Pływał jednak, gdyż na statku mógł zarobić więcej niż na lądzie. Jego marzeniem było kupno działki budowlanej gdzieś w Gdyni-Orłowie, wybudowanie niewielkiego domku, w którym mógłby mieszkać i otworzyć knajpkę. W portach, jeżeli wychodził na ląd, to tylko po to, aby popatrzeć na miasto uważając, aby grosza nie wydać. Marzenia jego zaczęły się pomału ziszczać. Najpierw kupił działkę w Orłowie, później część materiałów budowlanych. Wtedy zszedł ze statku, przyjął posadę kelnera w jednej z gdyńskich restauracji, ożenił się i przystąpił do budowy domu. Otrzymał pożyczkę z banku, trochę pomogli rodzice żony.
Po paru miesiącach dom był gotów. Wprowadzili się pod własny dach, do pustych ścian, zaczęli pomału urządzać się. Otwarcie knajpki na razie nie wchodziło w rachubę. W tym czasie jeden z kolegów Józefa, kawaler, z racji swoich imienin urządził przyjęcie dla kolegów, na które zaprosił między innymi Józefa z żoną. Mieszkanie kolegi Józefa składało się z dwóch pokoi z kuchnią i łazienką, było bardzo wygodnie umeblowane i przy tym było w nim bardzo dużo pamiątek z różnych krajów: a to Statua Wolności z Nowego Jorku, a to lalka z Martyniki, foka z Bergen i wiele, wiele innych. Po przyjęciu, gdy wracali do domu, żona powiedziała Józefowi:
„Widziałeś, ile pamiątek z różnych miejscowości zebrał sobie Wacek? Jak się kiedyś ożeni, chociażby przestał pływać, to jego dzieci będą miały dowody, że ich ojciec był marynarzem. To ty nawet o tym nie pomyślałeś!”
Józefowi te słowa zapadły głęboko w sercu, lecz nic na to nie mógł poradzić. Wkrótce wybuchła wojna, został powołany do wojska i dostał się do niewoli niemieckiej, całą wojnę spędzając w jakimś stalagu. Po wojnie jako stary pracownik Linii Gdynia-Ameryka został przyjęty do pracy na m/s „Sobieski”. W pierwszą podróż popłynął do Trinidad. Po przybyciu do Port of Spain, gdy inni członkowie załogi za swój skromny przydział dewiz kupowali materiały pierwszej potrzeby, których wówczas w Polsce nie było, Józef kupił zasuszoną dużą jaszczurkę, stary kindżał, kilka sznurków korali z jakichś nasion i cieszył się, że sprawi przyjemność swojej żonie. Następnego dnia po przyjeździe do Gdyni przyszedł na statek bardzo przygnębiony. Zapytałem go, jak żona przyjęła jego zakupy.
„Chciałem jak najlepiej – powiedział – a wyszło źle”.
Chciał jej pokazać, że myślał i myśli o żonie. Ta, gdy zobaczyła co przywiózł zaniemówiła na chwilę, a później powiedziała:
„Dzieci głodne, bez ubrania, bez bucików, a ty przywiozłeś pamiątki zamiast materiału na ubrania, skóry na buty, czy jakiejś żywności” – i rozpłakała się.