W lipcu 1947 r. m/s „Batory” płynął z Gdyni do Nowego Jorku. Któregoś dnia zadzwonił do mnie kapitan Meissner i zapytał, czy zgodziłbym się przejść na frachtowiec, który jest gdzieś w pobliżu i poszukuje lekarza do jednej ze swoich pasażerek. Powiedziałem, że się zgadzam i oba statki zaczęły płynąć na spotkanie. Dzień był ponury, trochę mglisty i widzialność słaba. Nie wiem, czy z powodu właśnie tej słabej widoczności, czy też z powodu dużej odległości – frachtowiec znalazł się w pobliżu „Batorego” dopiero późnym popołudniem i zaraz wysłał po mnie motorówkę. Fala była duża, lecz przejazd z jednego statku na drugi nie specjalnie trudny. Pacjentką była młoda Niemka, która wyszła za mąż za żołnierza amerykańskiego. Obecnie była w końcowym okresie ciąży i jechała z mężem do Stanów. Rano dostała dość silnego krwotoku i to było powodem szukania pomocy lekarskiej. Zbadałem ją. Tętno i ciśnienie miała dobre. Tętno dziecka też było dobre, krwawienie ustało, więc najlepiej było poczekać. Nie mogłem jej jednak opuścić, gdyż krwawienie mogło się powtórzyć i wtedy moja pomoc mogłaby być potrzebna. Stan morza i pacjentki nie pozwalały, by przetransportować ją na „Batorego”, a ponieważ wiedziałem, że wśród pasażerów „Batorego” jest lekarz, więc zaproponowałem kapitanowi Meissnerowi, żeby go poprosił o zastąpienie mnie na „Batorym”, a ja powiem kapitanowi frachtowca, żeby się skierował do najbliższego portu angielskiego, skąd po oddaniu pacjentki do szpitala powrócę na „Batorego”. Kapitan Meissner zgodził się i oba statki ruszyły w tym samym kierunku. Wkrótce zapadła gęsta mgła, lecz frachtowiec miał radar i płynął z pełną szybkością. W nocy wyszedłem na pokład, po chwili podszedł do mnie jeden z oficerów statku.
„Doktorze – powiedział – musi się doktor mieć na baczności, bo to jest pechowy statek”.
„Dlaczego pechowy?”
„No, niech doktor sam osądzi, czy to nie jest statek pechowy. Nazywa się American Farmer, zostały wybudowany w Stanach i w pierwszą podróż wyruszył z ładunkiem pszenicy do Anglii. Po drodze spotkała go burza i tak go uszkodziła, że kapitan wraz z załogą opuścili statek. Po jakimś czasie burza uspokoiła się, statek nie zatonął, spotkał go jakiś statek angielski i przyholował do Anglii. Tam go wyremontowano i to jest nasza pierwsza podróż po remoncie. Mieliśmy zabrać trzynastu pasażerów, jeden z pasażerów jadąc na statek wypadł z pociągu i zabił się. Wyjechaliśmy z dwunastoma i teraz wracamy, aby dwóch zostawić na lądzie. Powie pan, że taka rzecz może się przydarzyć każdemu statkowi. To się zgadza – każda pojedynczo, ale dlaczego wszystkie zdarzyły się właśnie temu? To jest pechowy statek i zaraz po przyjeździe do Stanów schodzę z niego”.
Mnie żaden pech na nim nie prześladował, ale dzięki niemu miałem możliwości poznania angielskiej dokładności przy załatwianiu spraw odbiegających nieco od codziennej rutyny. Nad ranem przyjechaliśmy do Plymouth. Było już dość widno, gdy do statku podpłynęły dwie motorówki. Jedna z lekarzem po pacjentkę, druga po mnie. Jechaliśmy dość długo w gęstej mgle zanim dopłynęliśmy do lądu. Motorniczy wyszedł ze mną na brzeg, doprowadził mnie do ścieżki wśród gruzów i powiedział, żebym nią szedł, a spotkam kogoś, kto się mną zaopiekuje. Po jakimś czasie doszedłem do na wpół rozwalonego domu, z którego wyszedł bardzo wysoki i bardzo szczupły celnik.
„Czy pan jest lekarzem Batorego?”
„Tak”
”A ma pan jakiś dowód osobisty?”
„Nie”
„No, to dobrze”.
Podszedł do mnie i powiedział, że musi mi pokazać drogę, gdyż zgubiłem się w tych gruzach. Doprowadził mnie do drzwi jakiegoś domu i zadzwonił. Po chwili wyszedł jakiś starszy jegomość.
„Czy jest pan lekarzem Batorego?” – zapytał.
„Tak”.
„Czy ma pan przy sobie angielskie pieniądze?”
„Nie, nie mam”.
Wręczył mi kilka banknotów funtowych.
„Będą panu potrzebne w czasie drogi”.
Pokazał mi stojący o kilkadziesiąt kroków samochód i powiedział, że to jest taksówka, która mnie zawiezie do Southampton. Podszedłem do taksówki i znów padło pytanie:
„Czy pan jest lekarzem Batorego?”
„Tak”.
„To proszę siadać, pojedziemy do Southampton”.
Przez jakiś czas jechaliśmy w gęstej mgle. Po niecałej chyba godzinie mgła ustąpiła, zrobił się piękny, słoneczny dzień. Przejeżdżaliśmy przez wioski i miasteczka, w jednym zjedliśmy śniadanie, w innym obiad i przed wieczorem byliśmy już w Southampton. Wkrótce po naszym przyjeździe przypłynął „Batory”. W różnych krajach sprawy w pewnym sensie nietypowe załatwia się w różny sposób.
1 stycznia wyruszyłem w podróż z Gdyni do Kalkuty, gdzie miałem objąć stanowisko lekarza okrętowego na s/s Pułaski, pływającym do różnych portów Oceanu Indyjskiego. Przed rozpoczęciem podróży udałem się do Linii Gdynia-Ameryka, do której należał Pułaski i poprosiłem o zaliczkę na przyszłe pobory. Odmówiono mi z dwóch powodów. Pierwszy to ten, że Linia nie miała specjalnego funduszu na udzielanie zaliczek, a drugi – że pieniądze będą mi niepotrzebne, gdyż na statku Fort Bourbon, na którym będę początkowo podróżował, za nic nie będę musiał płacić. Po przybyciu do Londynu jakiś pracownik Galu zabierze mnie ze statku i przywiezie do biura, gdzie otrzymam bilet na dalszą drogę i odpowiednią zaliczkę. Statek zamiast w Londynie zatrzymał się w Swansea i zostałem dosłownie na lodzie, gdyż i tam była zima. Udałem się do biura Linii, do której należał Fort Bourbon i poprosiłem o pożyczkę. Nie przypuszczam, aby tam mieli odpowiedni fundusz na udzielanie pożyczek pasażerom, którzy przyjadą z Polski bez pieniędzy, mimo to bez żadnego kłopotu udzielono mi pożyczki, nie tylko na opłacenie biletu do Londynu, ale na wszelki wypadek ileś tam funtów więcej, gdyż nigdy nie wiadomo, co w drodze może się przydarzyć. Nieczęsto się zdarza, że lekarz okrętowy opuszcza swój statek w morzu, a później goni go taksówką po lądzie. Moje zejście z Batorego prasa podała jako swojego rodzaju wydarzenie i skutek był taki, że po przyjeździe do Kopenhagi otrzymałem parę wiązanek kwiatów, a po następnym przybyciu do Nowego Jorku zjawili się na Batorym dyrektor Linii Gdynia-Ameryka i wicedyrektor United States Lines, by mi złożyć wyrazy uznania.
Dwa czy trzy rejsy później również w podróży do Gdyni zachorowałem na ostre zapalenie wyrostka robaczkowego. Na statku był znany chirurg warszawski dr Sajdman, który dokonał operacji. Po przyjeździe do Kopenhagi znowu niespodzianka, dostałem dwa bukiety białych róż i kilka wiązanek różnych kwiatów. Jeden bukiet był od dyrekcji Linii Gdynia-Ameryka, drugi od dyrekcji Wschodnio-Azjatyckiej Linii Okrętowej.