Bitwa Zasławska

23.09.1920 R.

Pięknym epizodem bojowym zakończyła I Brygada jazdy naszą ofensywę jesienną w Małopolsce i na Wołyniu. Sucha wzmianka komunikatu sztabo­wego nie daje obrazu tej walki, jednej z najefektywniejszych, jakie stoczyła nasza jazda w tej wojnie. Bitwa zasławska zasługuje, by z nią zapoznać szerszy ogół. Brygada pułkownika Janusza Głuchowskiego, który na po­lach Zasławia tak świetnie wyzyskał wartość polskiego ułana, składała się ostatnimi czasy z trzech pułków: 5-go, 6-go i 11-go ułanów oraz z 2-ej i 3-ej baterii I dywizjonu artylerii konnej. Z pułków tych, tylko 11 pułk ułanów już od dawna stanowił część składową brygady. Pozostałe weszły w jej skład niedawno, sam dowódca brygady był również nowy. Jednak ciężka i wytężona praca w ciągu kilku tygodni przed ofensywą, kiedy wróg parł na Lwów i front wahał się ustawicznie pomiędzy przedmieściami Lwowa a Gniłą Lipą, dnie i noce tygodniami na słocie, krwawe boje pod Rohatynem, Kuihynicami i Chodorowem wytworzyły to wzajemne zrozumienie pułków i artylerii pomiędzy sobą i dowództwem Brygady. Tę spójnię i to zaufanie do spokojnej i pewnej ręki kierującej ich wysiłkami, których osta­tecznym wynikiem było świetne zasławskie zwycięstwo.

Trzy pułki – trzy zupełnie różne typy żołnierza. Jedenasty pułk ułanów, najstarszy według czasu swej służby w brygadzie, były to typowe “leguny” – żołnierz nadzwyczajnej fantazji i ochoty. “Piątacy” – stary, kresowy pułk, jeszcze z korpusu gen. Hallera, wykrwawiony do liczby stu kilkudziesięciu szabel w szyku, składał się przeważnie z weteranów – żołnierza, co albo odbył całą wojnę europejską, albo widział co najmniej i polskie piaski i błota, i puszcze litewskie i wołyńskie lasy i żyzne łany białocierkiewszczyzny. Żołnierz bitny, częściowo w siedleckim, częściowo na wschód od Styru rekrutowany, pałający więc chęcią zemsty, zahartowa­ny w ciągłych walkach z kozactwem i na kozacką też modłę stale walczący “ławą”. Szósty pułk – typ znów zupełnie odmienny, ten materiał, który ongiś szedł służyć pod orły Napoleona: przeważnie ochotnicza młódź ziemiańska na własnych koniach, prawdziwi potomkowie tych spod Samo-Sierry. Pułk ten, świeżo przybyły z kadry, kompletny, doskonale wyekwipo­wany, we francuskich hełmach nadających mu wygląd dragonii Wołodyjowskiego, był zupełnie nieostrzelany. Prowadzony jednak przez dzielnych oficerów ochotnik dowiódł w tydzień po przybyciu na front, że zdolny jest do najchwalebniejszych czynów.

Cokolwiek odmienny, bo już długimi walkami sterany, w krwawych bo­jach zahartowany, ale również bez granic ofiarny, był typ przydzielonego do 5-go pułku ułanów ochotniczego dywizjonu lwowskich kulomiotników /Abrahama/. O konnej artylerii brygady wystarczy powiedzieć krótko, że wszędzie, gdzie była tego potrzeba, wypadała galopem na otwarte pola i strzelała czasem z celownikiem 20 /t.j. z odległości kilometra/, często do ostatniego pocisku, mając stale poważne straty od kul karabinowych i z za­sady pozostając na stanowiskach, gdy ją brała na cel artyleria wroga.

Na czele tedy tych wojsk znalazł się brygadier Głuchowski dnia 21.09.1920 roku we wspólnym z niestrudzonymi 4-tą i 8-mą dywizjami pie­choty pościgu za cofającym się wrogiem w okolicy Jampola. TU na polach prawego /południowego/ brzegu Horynia I brygada rozbija niemal doszczętnie cofające się resztki 47 dywizji sowieckiej. 11 pułk ułanów pod wodzą majora Kleszczyńskiego bierze w kilku szarżach pięciuset z górą jeńców, 7 kulomiotów, tabory i konie. Czternastu ułanów 5 pułku z majo­rem hr. Konstantym Dzieduszyckim i por. Krzemieniewskim na czele rozpędzają wariacką zaiste szarżą 421 pułk piechoty sowieckiej, zabierając około 100 ludzi do niewoli. Szósty pułk ułanów zdobywa konno lokomotywę. Następnego dnia /22 września/ Pułki 208, 213, 215,216 i 218/ oraz 45 dywizja /pułki 417,418, 419,420, 422 i 425/ skoncentrowały się pod wieczór w Zasławiu i okolicach. Pierwsza brygada jazdy miała rozkaz stanąć na noc w rejonie Białogródka. Kwaterierzy 6-go pułku ułanów, któ­ry miał nocować w Michnowie, wjeżdżając o godzinie 22.00 do wsi zastają swe kwatery zajęte przez wroga. Wzięty w ogień w opłotkach dowódca kwaterierów rotmistrz Walden odpowiada szarżą w ulicy, zdobywa dwa ku­lomioty i bierze jeńców, którzy przyprowadzeni do pułku zeznają, że we wsi nocują dwa pułki w sile 1000 ludzi.

Na rozkaz dowódcy pułku /pod.hr.Granowski/ 6-ty pułk zsiada z koni i bierze wieś na bagnety, oczyszczając wyznaczone dla siebie kwatery i biorąc 4 kulomioty i 350 jeńców. 23-go września rano następuje atak na Zasław. I Brygada jazdy atakuje od południa i wschodu, 8-ma brygada piechoty ma uderzyć od zachodu. Dowódca Brygady wysyła w przedniej straży 5-ty pułk ułanów i przydzielony doń dywizjon ochotniczych kulomiotników.

Zadanie – zmacać podjazdami co jest, rozwinąć się, wywołać na siebie ogień, zatrzymać wroga, gdyby się cofał i przesunąwszy się ku wschodowi odciąć mu drogę odwrotu na Staro-Konstantynów i Szepetówkę.

Za 5 pułkiem ułanów posuwa się gros Brygady 6 pułku ułanów i artyle­ria, celem ataku na Zasław od południa. Za 6 pułkiem ułanów – 11-ty pułk ułanów w obwodzie.

O godzinie 10.00 pojazdy 5 pułku ułanów już wykryły pod Klimówką co­fające się kolumny wroga. Dzielny podchorąży Strubel wpada nań z 7-ma ułanami, zabierając mu 2 kulomioty i 60 jeńców.

Jednocześnie do pułku przybywa depesza, że najdzielniejszy z dowód­ców szwadronów, bohaterski rotmistrz Stanisław Udymowski zmarł z otrzymanych w bitwie na grobli pod Chodorowem ran. Chwile ogólnej boleści. Krótki Anioł Pański z końmi w ręku przy akompaniamencie bli­skich strzałów za wzgórkiem, gdzie bije się właśnie Strubel. Płaczą srodzy żołnierze i ślubują krwawo pomścić zmarłego.

W chwilę później już dowódca pułku p.pułkownik Sochaczewski ze swą przybraną w kolczugi i hełmy eskortą na szczycie wzgórza, a pułk za nim rozwijają się kłusem w “ławę”. Gęsty, bezładny ogień od strony lasu, gdzie ma właśnie uderzyć następny pułk i ogromna kolumna posadzonej na wozy piechoty wymykająca się w prawo od pułku boczną drogą z Zasławia przez wieś Topory na Starokonstantynów. Szybka jak piorun decyzja – nie wypuścić z rąk tej kolumny. Znak szablą i wprzód, nim trębacz zdołał go potwierdzić sygnałem na trąbce, każdy jeździec już zwrócił konia w prawo i cały półksiężyc ławy sunie na prawo, zsuwając się na ukośny grzbiet wzgórza, który ryją już bolszewickie granaty. Wzgórze to zakrywa ławę równocześnie i od oczu skazanej na zagładę kolumny. Coraz to bliżej. Na rozwieziony przez gońców znak – ława łamie swój szyk, każdy szwadron rozwija się do szarży Eszelonami. Już tylko 300 kroków. Dowódca pułku już widzi głowy jadącej drogą kolumny. “Marsz – marsz, bij – zabij!”, “Hu­ra!”

Dziki wrzask i zamęt w kolumnie, strzały z pędzących wozów, trzask naj­bliższych taczanek, pada ułan Dąbrowski, który wiózł proporzec pułku /18 kul w konia i 3 w Dąbrowskiego/ i już szwadron 1 por. Rodziewicza i sztab pułku rąbią, żgają lancami, sieką wyjącą na drodze tłuszczę, gdy pozostaje dwa szwadrony “jadą” na karkach pozostałej części kolumny przez wieś Topory i sąsiadującą z nią Toporczyki, aż do wioski Leszczany, skąd świeża bolszewicka piechota gęstym ogniem powstrzymuje zapędy kilku ułanów, którzy pod wodzą por.Rudkowskiego i p.chor.Wędrowskiego, wyrąbawszy obsługę baterii, wywalają jedno działo do jaru, z trzech zaś wyjmują i wy­wożą zamki, pędząc w jasyr około 200 jeńców i wszystkie konie od dział oraz broniące baterię taczanki.

Po półgodzinnej walce 5 pułk ułanów już liczy łupy. Szarżując zaledwie w 115 koni /14 oficerów i 101 szeregowców/ wzięto 1106 jeńców, 20 kulo­miotów i obezwładniono 3 działa, położono 160 trupa i rozbito brygady 24 ‘Żelaznej” sowieckiej dywizji. Wziętych kilkuset wozów nie wchodzi w rachubę, gdyż wszystko są to miejscowi chłopi. Nasze straty: śmiertelnie ranny por.Bogucki, ranni – ppor. Płażyński i dwu ułanów. Kilka koni zabi­tych i rannych.

W pół godziny po szarży 5-go pułku ułanów – śliczna szarża 6-go pułku. Początkowo jeden szwadron szybko rozwija się pod ogniem artylerii i kulo­miotów, wiążąc swym ogniem i energicznym posuwaniem się naprzód pró­bującą przerwać się na Starokonstantynów resztę 24 sowieckiej dywizji. Jednocześnie dowódca brygady wysuwa pluton 2 baterii konnej /por.Sarne- cki/. Pluton ten wypada na otwartą pozycję, traci w ogniu kulomiotów 12 koni, od razu jednak zmusza baterię wroga do milczenia i prażąc go og­niem przygotowuje i ułatwia*szarżę 6 pułku ułanów, którego dwa szwadro­ny ruszają naprzód na obsadzającą tor kolejowy gęstą linię moskiewskiej piechoty. Pod ogniem jej 15 “maszynek”, szwadrony te przebywają 3 kilo­metry otwartego gładkiego pola jadąc pierwszą połowę kłusem, by nie “zarżnąć” przed czasem koni. Korzystając z tego, walczący pieszo szwadron dosiada podanych mu ga­lopem koni i dołącza do szarży. U wroga powstaje zamęt, widać linię ka- walerzystów, którzy wypadłszy z lasu /parku ks.Sanguszki/ płazują szablami uciekającą spoza toru piechotę. Dopada wroga na czele swego szwadronu dzielny rotmistrz Cieśliński, ten sam, co prowadził świetną szarżę szwadro­nu 6 pułku na Niemców pod Kaniowem w 1918 roku, wpada reszta szwa­dronów i zaczyna się rzeź. Kilkudziesięciu pada trupem, 556 jeńców dosta­je się do niewoli, 12 kulomiotów staje się łupem 6 pułku ułanów.

O godzinie 12.10 wszystko było skończone. Krwawo okupili ułani Kanio­wscy swój triumf, padł na bagnetach moskiewskich nieodżałowany ppor. Sulimirski, padli plutonowy Szpigiel i kilku bohaterskich ułanów, kilkuna­stu jest rannych, jeszcze więcej koni – zabitych, rannych i okaleczonych przy pościgu za wrogiem w lesie, ale triumf pułku kompletny.

Lecz oto osaczonej w Zasławiu pozostałej części bolszewików /45 dywi­zja/ przybywa odsiecz. Nadciąga od Starokonstantynowa świeżo przybyła brygada konna Baszkirów pod wodzą Mur-Ghaziego. Odpiera ją zdecydo­wana akcja 11 pułku ułanów z plutonem artylerii konnej.

Wzięci do niewoli Baszkirowie stwierdzają, że doszczętne niemal znie­sienie ‘Żelaznej” 24 dywizji, wywołało u nich upadek docha. Obecność jednak świeżych 750 wrażych szabel na tyłach oblegającej Zasław brygady nie pozwoliła jej rozprawić się z broniącymi Zasławia pułkami 45 dywizji. Czekano nadejścia 8 dywizji piechoty, której atak rozpoczął się dopieropod wieczór. Udział brygady w tej akcji wyraził się w odcięciu wrogowi dróg do Staro- konstantynowa i Szepetówki przez 5 pułk ułanów, wraz z ochotniczym dy­wizjonem kulomiotów Abdahama i sparaliżowaniu akcji Baszkirów na na­sze tyły.

W nocy jednak komunistyczny “Ghazi” /Lew Proroka/ dał za wygraną i wyniósł się cichaczem z niebezpiecznego sąsiedztwa z Lachem.

1/ Przedruk artykułu z “Tygodnik Ilustrowany Nr. 5 z dnia 29 stycznia 1921 r.

Przytoczony powyżej opis bitwy Zasławskiej świadczy o tym, jak beztro­sko zmienia się fakty i jak błędne wysuwa się wnioski z faktów niezgodnych z prawdą. A oto jak przedstawiało się nasze spotkanie z bolszewikami we wsi Michnów w dniu poprzedzającym bitwę Zasławską.

Ja i Tadeusz Kępiński, jako kwatermistrzowie drugiego szwadronu 6 pułku ułanów Kaniowskich wraz z sześcioma kwatermistrzami pozostałych szwadronów i dwoma kwatermistrzami towarzyszących naszej brygadzie baterii artylerii, jechaliśmy przed pułkiem do wsi Michnów, aby wyznaczyć kwatery dla naszych jednostek. Część drogi przebyliśmy kłusem, aby się oddalić od posuwającego się za nami stępa pułku, chcieliśmy także wyznaczyć kwatery, póki jeszcze widno, gdyż było już późne popołudnie.

Akwarelka pędzla Towarzysza Broni – malował mnie zawsze na pierwszym planie…

Gdy zbliżaliśmy się już do Michnowa, zapadł zmrok. Było jednak na tyle widno, że w odległości około dwóch kilometrów widzieliśmy długą kolumnę piechoty zdążającą inną drogą do tej samej wsi, tylko od jej dru­giego końca. Ponieważ jechaliśmy po to, aby wyznaczyć kwatery, byliśmy pewni, że teren jest bezpieczny i że piechota jest nasza. Przyjechaliśmy do wsi, podzieliliśmy ją na odcinki dla poszczególnych jednostek. Część wsi zostawiliśmy dla piechoty. Wyznaczyliśmy sobie miejsce zbiórki po zakończeniu zakwaterowań i zabraliśmy się do roboty.

Ponieważ ludność miejscowa lepiej rozumiała język rosyjski niż polski, a my wszyscy znaliśmy język rosyjski, więc tym językiem porozumiewaliśmy się z nią i na drzwiach obór, czy wrotach stodół pisaliśmy po rosyjsku.

Dla ludności miejscowej każdy żołnierz – to był Moskal, a czy to był Mo­skal maskowskij ili Boh jeho znajc kakij, to dla nich było bez różnicy, gdyż jeden był lepszy, drugi gorszy, a żaden nie był dobry, bo każdy coś wziął.

Gdyśmy zakończyli wyznaczanie kwater, zrobiło się zupełnie ciemno. We wsi dało się słyszeć gęganie gęsi, gdakanie kur i kwiki prosiaków, co oznaczało, że piechota już przybyła.

Przyjechaliśmy na miejsce zbiórki, gdzie byli już inni kwatermistrze. Brakowało tylko tych z 4 szwadronu. Po chwili przyjechali i oni. Jeden z nich powiedział: “Powiem wam kawał”.“Jaki ?”. “Ta piechota, którą widzieliśmy, jest bolszewicka i jest już we wsi”. “Nie pleć głupstw”. “Przekonacie się”. “Niezależnie od tego jaka to piechota, musimy wyjechać ze wsi”.

Przestaliśmy rozmawiać i ruszyliśmy q drogę powrotną. Coraz to mijaliśmy kogoś – ale czy to była osoba cywilna czy wojskowa, tego nie można było dojrzeć, tylko, że ruch na wiejskiej drodze był podejrzanie duży.

Wyjechaliśmy za wieś i nagle z przydrożnego rowu rozległo się „Stoj, kto jediot ?”. “Swoj”, “No, kto takoj”. “A ty kto takoj?”

Tak padło kilka pytań, na które odpowiedzią było również również pytanie. Wreszcie Tadzio Kępiński, który był przekonany, że pułk jadący za nami już zdążył dojechać tutaj i że to musi być ktoś z naszych, wyjaśnił sprawę powiedzeniem: “Stul pysk, tu 6 pułk ułanów”.

Padły trzy czy cztery strzały, daliśmy koniom ostrogi i pogalopowaliśmy przed siebie. Padło jeszcze kilka strzałów i zapadła cisza. Odjechaliśmy na bezpieczną odległość i zatrzymaliśmy sprawdzić, kogo brak. Konie były wszystkie, ale jeden był bez jeźdźca, którym byt Tadzio Kępiński. Ponieważ koń był z drugiego szwadronu, więc go zabrałem i pojechaliśmy na spotkanie pułku.

O tym, co nas spotkało w Michnowie, zameldowaliśmy pułkownikowi Granowskiemu, który kazał nam jechać do swoich szwadronów i pułk w dalszym ciągu posuwał się w stronę Michnowa.

Po pewnym czasie usłyszałem głos Tadzia Kępińskiego, który na przedzie kolumny pytał o drugi szwadron. Odezwałem się i oddałem mu konia. Okazało się, że strzały przestraszyły konia, który nagle skoczył w bok, na co Tadzio nie był przygotowany i zleciał z siodła. Po strzałach zorientował się, gdzie jest placówka i korzystając z ciemności oddalił się od nięj.

Tuż przed wsią pułk zatrzymał się, nasza artyleria oddała cztery czy pięć strzałów w kierunku wsi, na co z tamtej strony nie było żadnej reakcji. Poczekaliśmy może 15-20 minut, wjechaliśmy do wsi i kwatermistrzowie otrzymali rozkaz kwaterowania na wyznaczonych kwaterach.

Rano, gdy wyszedłem ze stodoły, w której spałem, zobaczyłem na drodze dużą ilość piechoty bolszewickiej. Okazało się, że bolszewicy spali w tej części wsi, którą zostawiliśmy dla piechoty. Teraz przyszli bez broni, żeby ich zabrać do niewoli. Dostali eskortę dwu ułanów i długa kolumna pomaszerowała na zachód.

Wsi na bagnety nie braliśmy, gdyż nikt nam do niej dostępu nie bronił, a po drugie bagnetów nie mieliśmy.

Jeżeli chodzi o bitwę zasławską, to nie znam udziału w niej innych pułków. Nasz pułk gotował się do szarży na piechotę. Szwadron pierwszy był wyznaczony na tak zwanych wtedy “zagończyków”, jadących w bardzo luźnym szyku w pewnej odległości przed pułkiem, by cały ogień nieprzyjaciela przyjąć na siebie. Wobec tego drugi szwadron znalazł się jako pierwszy na prawyn skrzydle pułku.

Gdyśmy byli gotowi do szarży, pułkownik Grabowski, dowódca naszego pułku, zapytał dowódcę naszego szwadronu, rotmistrza Cieślińskiego, jak siła szwadronu. Odpowiedź była: 76 szabel. Ruszyismy kłusem i zaraz w naszym kierunku posypały się pociski arty­leryjskie. niezbyt liczne i padające za nami. Przed nami było chyba ze 2 ki­lometry świeżo zaoranej, ciemnej roli, a potem ciągnące się daleko szare ścierniska.

Szarża

Ujechaliśmy może 300, może 500 metrów, gdy na początku ścierniska wyrosła linia głów jedna przy drugiej i od razu rozległa się gęsta strzelani­na z karabinów ręcznych i maszynowych. Wtedy przeszliśmy w galop. Patrząc na tę gęstą linię piechoty w okopie i na naszą bardzo rzadką linię ułanów, byłem przeświadczony, że nasza szarża jest przedsięwzięciem bez­nadziejnie głupim i skazanym bez najmniejszej wątpliwości na niepowo­dzenie. Gdy jednak zobaczyłem, że mimo tak gęstej strzelaniny, tylko paru zagończyków zwaliło się z końmi na ziemię, pocieszyłem się myślą, że bol­szewicy wyraźnie oszczędzają nas bo chcą, żebyśmy wygrali tę bitwę i wzięli ich do niewoli.

Tuż przed okopem natrafiliśmy na rów odprowadzający ścieki z miejsco­wej cukrowni. Rów ten nie stanowiłby większej przeszkody dla koni nie zmęczonych. Ale nasze konie były zmęczone i tylko niektóre przeskoczyły go, większość zatrzymała się i trzeba je było zmuszać do skoku lub szukać wygodniejszego miejsca do przejścia.

Wynikło zamieszanie tuż przed okopem pełnym piechoty i upłynęło sporo czasu, zanim konie znalazły się po drugiej rowu, w dodatku nie wszy­stkie, gdyż przy prawym końcu szwadronu teren był wyższy i rów w tym miejscu szeroki, głęboki i nie do przebycia.Na tym odcinku zatrzymały się konie porucznika Sulimirskicgo, plutono­wego Szpigiela i ułana Białego, którzy dostali się pod ostrzał karabinu ma­szynowego i zostali zabici.

Naprzeciw miejsca, w którym został zabity porucznik Sulimirski, po dru­giej stronie rowu była równolegle do niego biegnąca droga, potem parę metrów wolnej przestrzeni a dalej jakieś zabudowania i parkany odgra­dzające leżący na prawo duży plac przed cukrownią. Za placem był teren zadrzewiony, ni to park ni to las, w którym, jak się później okazało, była ukryta kawaleria bolszewicka.

Gdy przebyliśmy rów bolszewicy rzucili broń. W szwadronie rozeszła się wiadomośc o śmierci porucznika Sulimirskiego i jego przyjaciele: dwaj bracia Bronikowscy, dwaj bracie Siemińscy i plutonowy Witold Zaremba przebyli rów z powrotem i pojechali po niego. Profesor Francziszek Gnyp, którego koń został zabity, dołączył do nich pieszo. Ułani wdali się w rozmowę z jeńcami.
„A wy skąd?” – zapytał jeden z ułąnów.
„Z Piotrkowa.”
„Z Piotrkowa?”
„Ja odbyłem służbę wojskową w Piotrkowie, nasze koszary były na ulicy Jerozolimskiej, a do cerkwi chodziliśmy na ulicę Petersburską”.
A więc prawie ziomkowie.
Bolszewicy byli zadowoleni, że to już po bitwie i atmosfera była nieomal przyjacielska. Wszyscy ułani dostawali przydział papierosów, lecz nic wszyscy palili, więc niektórzy zaczęli częstować jeńców papierosami.

Nagle od strony parku-lasu rozległo się potężne “U-r-r-a-a-a” Rotmistrz Cieśliński był mniej więcej w połowic szwadronu ,nieco na prawo ode mnie, wydobył szablę i krzyknął: “Za mną galopem marsz” i pogalopował w kierunku nieprzyjaciela. Inni bezwładną masą podążyli za nim. Przez plac pędziła zbita masa kawalerii z dowódcą na czele.

Naprzeciw miejsca, gdzie został zabity porucznik Sulimirski, tylko drugiej stronie rowu, zebrało się kilkunastu ułanów, tych najmłodszych, wśród nich kapral Stanisław Malczewski, również ochotnik łękawski, który gdy usłyszał “urra” wydobył szablę, krzyknął “Za mną!” i skierował się w stronę pędzących, inni ruszyli za nim. Nie ujechali jednak daleko, gdyż zanim zdążyli odwrócić konie i nabrać prędkości, bolszewicy byli już przy nich i zepchnęli ich trochę od przejścia między rowem, a zabudowaniami jednak niedaleko, gdyż inni ułani z rotmistrzem Cieślińskim na czele zwarli się z nimi tworząc zaporę, która zatrzymała pędzących tak, że przejście między rowem a budynkami przejechał tylko dowódca jazdy, kilku Baszki­rów i kilka koni bez jeźdźców, których wysadzili z siodeł przyjaciele Sulimirskiego, strzelając do nich z bliskiej odległości.

Z dowódcą jazdy zmierzył się Malczewski. Wytrącił mu szablę z ręki, chwycił za kołnierz i chciał ściągnąć z konia. Bolszewik wydobył nagan strzelił mu w twarz i zabił.

Obok Malczewskiego był Henio Sikorski, nie dość, źe 16-latek, to jesz­cze mikroskopijnej budowy. Chciał on bolszewika przebić lancą, lec ten odbił ją naganem i lanca przeszła obok niego. Henio błyskawicznie wbił mu palce w oczy. Bolszewik puścił nagan i przyłożył rękę do oczu. Wtedy Henio chwycił wiszący u lewego boku karabin i zastrzelił go. Mając kara­bin w rękach strzelił do innego Baszkira, atakującego szablą Józia Płosso. Baszkir zsunął się z siodła. Dwaj inni Baszkirzy atakowali: jeden Kazia Stańczykowskiego, drugi Jurka Wolskiego. Obaj zręcznie odbijali ciosy lecz niewątpliwie ulegliby, gdyż Baszkirzy byli silniejsi, a szabla jest dość ciężka i długo nią machać nie można. Na szczęście Kazikowi pospieszył z pomocą Tadzio Binkowski. Nie mógł przebić Baszkira lancą, gdyż Kazik go zasłaniał, więc wymierzył mu cios lancą w głowę ponad głową Kazika. Jurka wybawił z opresji rotmistrz Cieśliński, tnąc Baszkira szablą po głowie. Jeszcze jeden Baszkir atakował szablą Stacha Oczkowskiego, który był wyjątkowo silny i w dodatku ukończył kurs szermierki u mistrza Gnoińskiego w Piotrkowie i teraz bez większych trudności wysadził Baszki­ra z siodła.

Z jednej strony przejścia była zbita masa ułanów, z drugiej strony na plac wlewała się coraz większa masa Baszkirów. Przyjaciele Sulimirskiego zabezpieczeni rowem oraz ci ułani, którzy byli na przodzie, strzelali i między nami a Baszkirami rosła ilość koni bez jeźdźców. Baszkirzy widząc, że nie posuną się naprzód, dali sygnał do od­wrotu. Zbitej masy koni nie można szybko zawrócić i strzelcy mieli czas na wystrzelanie (niektórzy nawet po kilka) magazynków.

Szwadron drugi, liczący około 70 ludzi, z czego 70% a może nawet 80% to kilkunastoletnia dzieciarnia ochotników ze szwadronu łękawskiego, przy stracie własnej 1 zabitego, powstrzymał i zmusił do odwrotu oddział kawa­lerii baszkirskiej, uważanej za bardzo dobrą, liczący około 500 ludzi według jednej wersji, a około 750 – według drugiej, zadając poważne straty.

Do tego jedynego w swoim rodzaju zwycięstwa w pierwszym rzędzie przyczyniła się śmierć porucznika Sulimirskiego, która spowodowała, że w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu znalazło się 6 wyboro­wych strzelców, a na drodze dostateczna liczba konnych, aby zatrzymać atakujących.

Trochę przyczynili się sami Baszkirzy wydając wcześnie okrzyk “urra”, co dało strzelcom czas na przygotowanie broni do strzału, Malczewskiemu i Cieślińskiemu – na wydanie komendy, a ułanom – na zwarcie się przy przejściu między rowem a zabudowaniami. Po bitwie byłem przekonany, że pod Zasławiem bolszewicy zastawili na nas pułapkę, w którą wpadliśmy i tylko dzięki nieprawdopodobnemu zbie­gowi okoliczności i niechęci bolszewickiej piechoty do dalszej walki, udało się nam z niej wydostać.

Z naszych poprzednich łatwych zwycięstw wynikało, że piechota bol­szewicka miała już dość wojny i po prostu nie chciała się bić. Na pewno wiedziało o tym ich dowództwo i pod Zasławiem usytuowało piechotę tak, by kawaleria atakowała już z dużej odległości.

Według wspomnianego wyżej opisu miejsce, z którego zaatakowaliśmy, było oddalone od piechoty o 3 kilometry. Mnie się zdawało, że było bliżej, mimo to zbyt daleko.

Dowództwo bolszewickie na pewno zakładało, że chociaż piechota nic będzie stawiała prawdziwego oporu, to jednak zanim kawaleria przejdzie pod obstrzałem tę odległość, to jej szeregi będą przerzedzone i konie będą zmęczone. Po poddaniu się piechoty, ulani zajmą się jeńcami i będzie duże zamieszanie, wtedy z prawego skrzydła uderzy kilkuset osobowy oddział kawalerii i będzie znosił rozproszone szwadrony jeden po drugim.

Pierwsza część planu przebiegała zgodnie z założeniem bolszewickim, gdyby przejście między rowem a zabudowaniami było szerokie, to i druga część przebiegałaby zgodnie z ich założeniem.

Za wyczyn 2 szwadronu pułk został odznaczony orderem Virtuti Militari, taki sam order otrzymali: rotmistrz Cieśliński, stary ułan, którego nazwiska nie pamiętam oraz ochotnicy: Stanisław Bronikowski, Franciszek Gnyp i Henryk Sikorski. Uważam, że jeżeli przyznano ordery Bronikowskiemu i Gnypowi, to takie same ordery należały się drugiemu Bronikowskiemuj obu Siemieńskim i Zarembie, gdyż wszyscy w jednakowym stopniu przyczynili się do zadania strat nieprzyjacielowi.

Oprócz tego, a właściwie w pierwszym rzędzie, pośmiertne odznaczenie należało się Malczewskiemu, który powiedział tym młodym, co mają robić, bez tego mogliby się zawahać lub nawet poddać panice. Postawa tych młodych jest godna podziwu, gdyż chociaż było ich tylko kilkunastu, nie ustraszyli się pędzącej na nich masy, tylko stawili jej czoło, co zresztą zadecydowało o tym, że uszli z życiem i ocalili pułk, a może nawet całą brygadę.

Ochotnicy, zwłaszcza ci najmłodsi w dalszym ciągu uważali mnie za kogoś w rodzaju opiekuna i gdy komuś działa się krzywda zwracali się do mnie, ja interweniowałem i zwykle moje interwencje odnosiły pożądany skutek.

Dowództwo tolerowało taki stan rzeczy. Raz sprawa była zupełnie po­ważna, gdyż wachmistrz Pińczak uderzył w twarz Stasia Łabędzkiego, a ten bez chwili namysłu wymierzył policzek wachmistrzowi. Staś został are­sztowany. Pojechałem do dowódcy pułku i zrelacjonowałem mu ten przy­padek. Pochwili namysłu, pułkownik Grabowski powiedział: “Rotmistrz Cieśliński dopilnuje tego. źe wachmistrz Pińczak przeprosi ułana Łabędzkiego. Ułan Łabędzki przeprosi wachmistrza Pińczaka. Obaj wy­mienią uścisk dłoni i ucałują się nawzajem. Sprawę uważam za zamkniętą”. Polecenie pułkownika zostało wykonane i sprawa została zamknięta i za­pomniana.

W szwadronie jeździłem w pierwszej czwórce, jako prawoboczny. W dwuszeregu byłem pierwszy z prawego skrzydła.

Na kilka dni przed bitwą Zasławską znaleziono porzucone przez bolsze­wików dwie sakwy. W jednej połowie jednej sakwy był francuski lekki ka­rabin maszynowy. W drugiej połowie były wypełnione nabojami magazyny do niego. Obie połowy drugiej sakwy zawierały też wypełnione nabojami magazyny.

Zaproponowałem rotmistrzowi Cieślińskiemu, żeby mi pozwolił wziąć ten karabin, bo nam się może przydać, a ja będę go obsługiwał. Rotmistrz zgodził się.

Ułani Flota i Makowski otrzymali dodatkowe konie, na których wozili sakwy i cała nasza trójka wraz z dodatkowymi końmi została przeniesiona na koniec szwadronu. Natychmiastowym skutkiem tego, że wziąłem ten ka­rabin było to, że od tego dnia wszystkie noce spędzałem na jakiejś placów­ce. Czuwali inni, ja tylko byłem w pobliżu, aby w razie potrzeby być na miejscu.

Zmiana mojego miejsca w szwadronie spowodowała, że opuszczone przeze mnie miejsce na przedzie szwadronu zajął porucznik Sulimirski. Gdyby nie było tej zmiany miejsc, zamiast porucznika Sulimirskiego zginąłbym ja.

Jestem pewien, że do mnie nie przybiegliby przyjaciele Sulimirskiego, ziemianie, którzy dużo polowali i byli wybornymi strzelcami. Bez ich obecności w tym miejscu, efekt naszego spotkania z Baszkirami, byłby zupełnie inny.

Dodaj komentarz


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.