Smutna Ptaszyna

Roman C., czwarty oficer na m/s Piłsudski miał lat dwadzieścia parę. Był średniego wzrostu, średniej budowy ciała, blondyn o niebieskich oczach, ogorzałej twarzy, zawsze pogodny, starający się zawsze powiedzieć coś dowcipnego, przez to zwany dowcipnym. Dowcip jego był szczególnej natury. Raz na przykład nadzorując pracę marynarzy na pokładzie, którzy rozmawiali o swoich dziewczynach powiedział:
„W waszych pustych głowach widzę, że nie ma miejsca na nic innego, tylko dziewczyny”.
„A czwarty nie ma dziewczyny?” – zapytał któryś.
„A czwarty nie wie, co to jest miłość?” Czwarty trochę pomyślał.
„Pewnie, że wiem” – odparł. „Każdy to wie. To nie jest nic dobrego, to gorsze od sraczki”.

W czasie postoju statku w Gdyni, gdy mu czas na to pozwolił, ubierał się w nieskazitelnie czysty i wyprasowany uniform i szedł do Fangrat na kawę. Tam kilkakrotnie widziała go pani Irena i zakochała się w nim bez pamięci, chociaż szanse na wzajemność były raczej żadne. Ona – przeszło dziesięć lat od niego starsza, o pół głowy wyższa i co najmniej piętnaście kilogramów cięższa – wyglądałaby przy nim jak matrona, a to już jest dla młodego człowieka nie do przyjęcia. Nie mogąc zawrzeć z nim znajomości, a mając znajomości tam, gdzie trzeba, postarała się o to, aby została zaangażowana na statek w charakterze siostry okrętowej, na miejsce jednej z sióstr, która zeszła na urlop. Na statku miała masę spraw do „czwartego”.
„Panie poruczniku, bulaj mi przecieka”.
„Trzeba mocniej dokręcić”.
„Dokręciłem”.
„Trzeba mocniej”.
„Mocniej nie mogę”.
„Proszę poprosić stewarda szpitalnego, aby dokręcił”.
„Steward też dokręcał i przecieka, jak przeciekało”.
„Czwarty” poszedł i dokręcił.
„Teraz już nie będzie przeciekało”.
„No, jak ma się taką siłę, panie poruczniku… Niech pan każe coś zrobić, aby mi łózko nie skrzypiało, bo nie mogę spać.”
„Trzeba stracić dwadzieścia kilo wagi, przestanie skrzypieć”, itd.
Raz w obecności oficera prasowego i drugiej siostry pani Irena powiedziała:
„Panie poruczniku, gdyby pan kazał, aby mi zrobiono dodatkową półkę w mojej szafie, to bym pana ucałowała”.
„Dobrze, każę stolarzowi zrobić dla pani dodatkową półkę, ale warunek, że mnie pani nie pocałuje”.
Pani Irenie zrobiło się smutno i wyszła z ambulatorium, gdzie rozmowa miała miejsce. Widziano ją potem, jak na rufie statku, siedząc na zwoju lin, przez długi czas zalewała się łzami. Po wyjściu pani Ireny „prasowy” powiedział do „czwartego”, że „zrobił przykrość pani Irenie”.
„A co sobie ta przechodzona starucha myśli, że mnie nie stać na to, żeby mieć młodą dziewczynę, że się muszę zadowolić materiałem wybrakowanym. Niech sobie znajdzie takiego, jak ona starucha – może będzie szczęśliwy, a ona z nim”.
„Dobrze, dobrze, ale zrobił pan przykrość kobiecie. Za karę musi pan napisać jakiś artykuł do naszej gazetki”.
„Na jaki temat?”
„Na jakiś temat aktualny. Coś niedługiego i dowcipnego”.
„Czwarty” pomyślał chwilę. „Dobrze, zrobi się” i poszedł do swojej kabiny. Po paru minutach wrócił z gotowym wierszykiem. Prasowy czyta:
„Smutno latać jest ptaszynie, gdy jej skrzydła urżną, Jeszcze smutniej jest dziewczynie, gdy kocha na próżno”.
Według „prasowego” wierszyk jest krótki, dowcipny, porusza temat, który jest zawsze aktualny, no – i oczywista – nadaje się do druku. Jak tylko gazeta znalazła się w rękach załogi, „smutna ptaszyna” stała się bardzo popularna. Coraz to słyszało się „Ach ty smutna ptaszyno!”, „Ptaszyno, czy ci skrzydła urżnięto?” Początkowo „czwarty” był zadowolony, że jego wierszyk tak się podoba. Wkrótce jednak doszedł do wniosku, że wszyscy po prostu kpią sobie z niego i na swoje nieszczęście okazał, że mu się to nie podoba. Wtedy wszyscy obdarzeni sercem cieszącym się z każdej okazji zrobienia bliźniemu przykrości, zaczęli wysilać swoje mózgi, jakby tu „czwartemu” dogryźć. Ktoś wpadł na pomysł, że wierszyk ten można śpiewać na melodię „Wróć do Sorrento”. Steward muzyczny nadawał tę piosenkę po kilka razy dziennie przez głośniki. Gdzie tylko „czwarty” pokazał się, zaraz ktoś nucił tę melodię. Tego „czwartemu” już było za dużo i przeniósł się na Batorego, lecz „smutna ptaszyna” poszła też za nim. Nie wiem, na jaki statek przeniósł się następnie, lecz na Batorym nie był długo. Spotkałem go na krótko przed wojną. Pływał wtedy na jakimś francuskim statku.

W roku 1946 po przejściu „Pułaskiego” pod flagę angielską, mieszkałem w Kalkucie przez pewien czas w hotelu Great Eastern. Któregoś dnia po południu odwiedził mnie „czwarty”. W tym czasie był „pierwszym” na jakimś angielskim statku i powiedział, że jest tam jedynym Polakiem. Wczoraj przyjechał do Kalkuty. Chciał znaleźć kogoś, z kim mógłby porozmawiać po polsku. W kapitanacie portu powiedziano mu, że w porcie nie ma żadnego polskiego statku, więc przyszedł do hotelu i zapytał, czy tu nie mieszka jakiś Polak. Podano mu moje nazwisko i numer pokoju.

Great Eastern Hotel – fotografia z lat 20-30tych.

W czasie wojny były „czwarty” był dwa razy storpedowany, za pierwszym od razu zabrano go na inny statek, natomiast za drugim razem pływał na tratwie przez 6 dni. Teraz pływa na angielskim statku, którego portem macierzystym jest Durban. Tam ma swoje mieszkanie. Miał zamiar zostać tam na stałe, ale od pewnego czasu stale myśli o Gdyni. Ostatnio postanowił, że jak jego statek powróci do Durbanu, to zlikwiduje swoje sprawy i przyjedzie do Polski.

Pod wieczór, gdy skwar mniej dokuczał, wyszliśmy na deptak Kalkuty Chowringhee Rd., przeszliśmy parę razy tam i z powrotem. Naraz za nami jakiś słaby głosik zaczął nucić melodię „Wróć do Sorrento”. Obejrzałem się – za nami szedł jakiś mały chłopiec, prawdopodobnie Włoch – śpiewał melodię właściwie bez słów, tylko od czasu do czasu można było usłyszeć „Torna Soriento”.

Szliśmy wolno, on też wolno szedł za nami. Gdyśmy zawrócili, on też zawrócił. Widać było, że piosenka przeznaczona jest dla nas. Weszliśmy do holu hotelu Grand – było tam paru członków załogi „Pułaskiego”, którzy pozostali na nim, gdy został sprzedany Anglikom. Teraz był w porcie pod flagą angielską jako „Empire Pernhyn”. Wszyscy mieli bardzo zadowolone miny i odniosłem wrażenie, że się cieszyli, iż udał im się dowcip. C. wyraźnie posmutniał, przy pożegnaniu dał mi swój adres i prosił, żeby go odwiedzić, gdybym przypadkiem znalazł się w Durbanie.

Dodaj komentarz


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.