Secemin

Na początku listopada 1939 roku objąłem stanowisko lekarza rejonowego w miejscowości Secemin w powiecie włoszczowskim. Secemin miał rynek, kościół parafialny, urząd gminy, aptekę, piekarza i parę sklepów. Mimo, że od początku wojny upłynęły już dwa miesiące, życie zdawało się płynąć tam bez większych zmian. Miejscowy handlarz zbożem, Dawidek, powiedział mi, że dla niego jest bez różnicy, czy żyje pod okupacją polską czy niemiecką, gdyż handlował przedtem, handluje i teraz. Polityką nie interesował się nigdy, więc i nie interesuje się nią teraz. Mniej więcej w połowie listopada w tamtej okolicy zaczęła działać banda napadająca przeważnie na dwory i plebanie. Banda ta budziła postrach u wszystkich zamożniejszych ludzi. W napadniętych domach znęcała się nad domownikami, chcąc wydobyć z nich informacje, gdzie zostały ukryte pieniądze lub wartościowe przedmioty. Właściciel majątku Ropocice – Dzianot był samotny i tak się zabarykadował w swoim domu, że bandyci nie mogli dostać się do środka. Wobec czego zaczęli strzelać z zewnątrz. Jedna z kul trafiła oblężonego, powodując jego natychmiastową śmierć. Do tej pory bandyci nie używali broni palnej i Niemcy na te napady nie reagowali. Teraz zadziałali w ten sposób, że sprawdzili w Urzędzie Gminy kto w ostatnim czasie odsiadywał karę więzienia za kradzież lub napad. Takich osób było kilkanaście. Niemcy zebrali ich wszystkich we Włoszczowej i rozstrzelali. Nie wiadomo, czy wśród zabitych był jakiś członek bandy, lecz w każdym razie napady skończyły się. Żona technika drogowego Tarchały z Włoszczowej, folksdojczka, która asystowała przy egzekucji mówiła, że był to najpiękniejszy widok, jaki widziała w życiu.

Żydzi, których w Seceminie było kilka rodzin, zaczęli powątpiewać w prawdziwość wiadomości o prześladowaniu ich nacji przez Niemców. Podejrzewali, że była to tylko propaganda. Swoje podejrzenia opierali na tym, że żandarmi z Włoszczowej odwiedzali Żyda Różańskiego, właściciela niewielkiego mająteczku w Psarach, który podejmował ich wystawnymi obiadami i kolacjami. Nie odwiedzali zaś Polaków, którzy mieli znacznie większe majątki. W dodatku z obozów jenieckich zwolniono kilku żołnierzy Żydów, a nie zwolniono ani jednego Polaka. Zwolnieni nie wiedzieli o tym, że zwolniono ich dlatego, aby do Oświęcimia pojechali jako osoby cywilne, a nie wojskowe. Pod koniec zimy żandarmi po zjedzeniu kolacji u Różańskich wystrzelali całą rodzinę. Jeden z żandarmów włoszczowskich folksdojcz Ehrtman, powszechnie znany jako Julek, lubił zabijać. Swoją ofiarę zwykle zaopatrywał w łopatę i prowadził do pobliskiego lasu, a częściej na żydowski cmentarz. Kazał kopać dół i wejść do niego, po czym strzelał. Zwykle pierwszy strzał nie był śmiertelny i przeważnie strzelał kilka razy. Opowiadał mi jeden z pracowników Starostwa, że idąc do biura widział przed budynkiem Starostwa Julka rozmawiającego z przystojną, młodą Żydówką. Dziewczyna wyglądała na przestraszoną, natomiast Julek śmiał się. Mój znajomy wszedł do budynku i skierował się do swojego biura, mieszczącego się na pierwszym piętrze. Gdy był mniej więcej w połowie schodów usłyszał strzał, spojrzał w okienko nad drzwiami i zobaczył dziewczynę. Miała wyciągnięte przed siebie ręce, tak jakby chciała się czymś zasłonić. Przed nią stał śmiejący się Julek i trzymał skierowany w nią rewolwer. Padł strzał i dziewczyna upadła. Po wkroczeniu Armii Czerwonej Julek uciekł do Częstochowy. Przebrał się w cywilne ubranie, zaopatrzył w dowód osobisty opiewający na inne nazwisko i zgłosił się do formującego się w mieście oddziału Milicji. Został jednak rozpoznany, odstawiony do Włoszczowej, gdzie zaopatrzono go w łopatę i zaprowadzono na żydowski cmentarz. Tam wykopał sobie grób, w którym go zabito.

W marcu 1941 roku do Secemina przyszła jakaś niemiecka jednostka wojskowa. Jeden z oficerów przyszedł do mnie z zamiarem zakwaterowania u mnie kilku żołnierzy. Nie chciałem mieć Niemców w mieszkaniu, więc powiedziałem, że jestem lekarzem i że w okolicy są różne choroby zakaźne. Ja jeżdżę do chorych, pacjenci przychodzą do mnie i byłoby raczej wskazane trzymanie żołnierzy z dala od mojego mieszkania.
„Jakie choroby zakaźne są w okolicy?” – zapytał
„W miasteczku Kurzelów jest tyfus plamisty, we wsi Brzozowa syfilis, we wsi Bebelno jaglica, a w całym rejonie tu i ówdzie gruźlica”.
„Może ma pan rację” – powiedział oficer.
„Czy jest pan folksdojczem?”
„Nie, nie jestem”.
Wyciągnął do mnie rękę i podał swoje nazwisko – von Plaunitz.

W czasie pobytu von Plaunitza w Seceminie rozmawiałem z nim kilkakrotnie. Wyrażał się uprzejmie o folksdojczach i bardzo pozytywnie o tych obywatelach polskich pochodzenia niemieckiego, którzy nie podpisali folkslisty. Podziwiał głupotę carów rosyjskich, którzy zgodzili się na rozbiór Polski i na wspólną granicę z Niemcami. Rosja zapłaciła za to wysoką cenę w czasie pierwszej wojny światowej. Stalina uważał za tępaka, którego dana Rosji lekcja niczego nie nauczyła. Za tę zachłanność Związek Radziecki zapłaci cenę prawdopodobnie znacznie wyższą niż zapłacił carska Rosja. Pod koniec kwietnia jednostka opuściła Secemin. Przed odjazdem von Plaunitz powiedział mi, że pierwszego maja Niemcy rozpoczną wojnę ze Związkiem Radzieckim, ale to jest sekret, który mam zatrzymać dla siebie. Pod koniec maja będąc we Włoszczowej spotkałem von Plaunitza. Zapytałem go co z wojną.
„Wojna będzie” – powiedział – „tylko termin jej rozpoczęcia został nieco odłożony. Początkowo Naczelne Dowództwo oceniało, że armia radziecka będzie stawiała opór, wprawdzie niewielki, jednak opóźniający marsz. Dlatego zaplanowano rozpoczęcie wojny wcześniej, żeby przed zimą zdążyć zająć wszystkie tereny i zaprowadzić na nich administrację. Nowsze badania wykazały, że tego oporu nie będzie i że nasze posuwanie się naprzód będzie właściwie pokojowym marszem. Ponieważ w Związku Radzieckim na wielu drogach jeszcze jest błoto, musimy poczekać, aż to błoto wyschnie, gdyż zarówno dla ludzi jak i maszyn lepiej posuwać się po drogach suchych niż błotnistych. W każdym razie już teraz można powiedzieć, że Rosję mamy w kieszeni”.
„Widzę, że jest pan optymistycznego nastroju” – powiedziałem.
„Cieszę się, że jestem na froncie wschodnim, gdzie będziemy mieli niemal harcerską wycieczkę, niż na froncie zachodnim, gdzie toczy się prawdziwa wojna”.

Żandarmi z Włoszczowej robili często nocne wyprawy do wsi i miasteczek powiatu. Tu zabrali księdza, tam nauczyciela, gdzie indziej posła lub działacza społecznego itp. Gdy nie zastali osoby, po którą przyjechali, zabierali całą jego rodzinę oświadczając, że będzie ona zwolniona, jeżeli ten, po którego przyjechali zgłosi się dobrowolnie. Byłem przeświadczony, że po mnie kiedyś też przyjdą, więc nie chcąc narażać na niebezpieczeństwo mojej rodziny, wywiozłem ją do położonego o siedemdziesiąt parę kilometrów majątku Piła, dokąd od czasu do czasu przyjeżdżałem na rowerze. Właścicielka Piły, pani Cz. od dłuższego czasu chorowała. Była to choroba nowotworowa i o tym nie mówiło się. Któregoś dnia, gdy byłem w Pile, w czasie obiadu moja trzyletnia Julcia powiedziała:
„W poniedziałek to pani Cz. umrze”.
„Kto ci to powiedział?” – zapytałem.
„A ja to wiem”.
Od trzyletniego dziecka trudno było otrzymać jakąś bardziej miarodajną odpowiedź, tym bardziej, że nikt tego nie wziął na poważnie. W poniedziałek pani Cz. istotnie umarła. W jakiś czas potem, gdy jak zwykle przyjechałem na rowerze, dzieci wzięły do zabawy pompkę od roweru, której potem musiałem długo szukać. Gdy przyjechałem następnym razem, aby tego uniknąć schowałem ją na szafie za wystającym gzymsem. Przyjechałem w nocy, kiedy dzieci spały w drugim pokoju, do którego drzwi były zamknięte. Nie mogły widzieć co zrobiłem z pompką, tym bardziej, że się nawet nie obudziły. Następnego dnia Julcia przychodzi do mnie.
„Przyjechałeś na rowerze?”
„Tak”
„A gdzie jest pompka?”
„Przy rowerze”.
„A nieprawda, bo jest tam” – i pokazała na wierzch szafy.
Do proboszcza ks. Kłuskiewicza w Seceminie przyjechał w odwiedziny jego kuzyn doktor Gruchalski. W parę dni później do Secemina przyjechali w nocy żandarmi, aby zabrać proboszcza, lekarza i kierownika szkoły. Najpierw pojechali na plebanię, gdzie oprócz proboszcza zastali jeszcze jakiegoś mężczyznę.
„Kto pan jest?” – padło pytanie.
„Doktor Gruchalski”.
„Doktor medycyny?”
„Tak”.
„Jedzie pan z nami”.
Zabrali jeszcze kierownika szkoły i odjechali. Przez jakiś czas obawiałem się, iż zorientowawszy się, że wzięli nie tego kogo zamierzali, przyjadą jeszcze po mnie. Gdy jednak upłynęło kilka miesięcy i nie zjawili się u mnie – doszedłem do wniosku, że zabrali wyznaczony kontyngent i że może zostawią mnie już w spokoju. Ponieważ w okolicach Piły działała Armia Krajowa obawiałem się, że Niemcy zrobią tam pacyfikację, więc przywiozłem rodzinę z powrotem do Secemina. Mieszkaliśmy w domku przy drodze, którą od czasu do czasu przejeżdżali Niemcy. Któregoś dnia Julcia patrząc w okno zobaczyła przejeżdżające auto z żandarmami i powiedziała:
„Ci żandarmi przyjadą dzisiaj po tatusia”.
„Kto ci to powiedział?”
„A wiem”.
Żandarmi istotnie przyszli, by zapytać co robiłem poprzedniego dnia. Trzyletnie dziecko nie myśli o śmierci i dniach tygodnia. Jeżeli tak powiedziała, to musiał jej ktoś powiedzieć to, co ona powtórzyła. Tylko kto Julci to powiedział i kto wiedział, że pani Cz. umrze właśnie w poniedziałek? O to, że wiedziała gdzie ukryłem pompkę, posądziłbym telepatię. Ale skąd wiedziała, że żandarmi do mnie przyjdą, skoro nigdy nie przychodzili? Był to ostatni zauważony przeze mnie niezwykły objaw Julci.

Mimo niemieckich sukcesów na froncie, społeczeństwo polskie było przekonane, że Niemcy wojnę przegrają i że Ameryka jako największa potęga militarna i gospodarcza będzie dyktowała warunki pokoju. Ponieważ prezydent Ameryki Roosevelt jest ojcem Karty Atlantyckiej, to już on dopilnuje, aby w traktacie pokojowym była zagwarantowana wolność dla wszystkich narodów i prawa dla każdej jednostki. Niemcy nasilają terror. Społeczeństwo polskie uważa to za podrygi zdychającej bestii, która widząc, że zginie, chciałaby pociągnąć za sobą innych. Cała nadzieja w Ameryce. Nagle Niemcy ogłaszają wyniki Konferencji Jałtańskiej. Polacy oczywiście nie wierzą Niemcom. Śmieją się z tego i uważają, że z Niemcami musi być już bardzo źle, skoro się chwytają trików głupich i obliczonych na krótki żywot. Tymczasem wieczorne radio donosi z Londynu, że Niemcy mówią prawdę. Następuje konsternacja. Czyżby Roosevelt, ten mąż opatrzności, to uosobienie cnót wszelkich był w rzeczywistości pospolitym zdrajcą? Niemożliwe. Coś w tym musi być. Ale co? Armie niemieckie nie stały u bram Waszyngtonu czy Nowego Jorku, tylko u bram Moskwy i Leningradu. To żołnierz amerykański pomógł Stalinowi pokonać wroga, a nie odwrotnie. Za okazaną pomoc Związek Radziecki powinien zapłacić Ameryce. Tymczasem Roosevelt zdradza wiernego sojusznika – Polskę i oddaje ją Stalinowi wraz z Estonią, Litwą i Łotwą. Przecież nie w imię interesów Ameryki. Nasuwa się jedynie wytłumaczenie, że Roosevelt jest ukrytym komunistą. Narodowi amerykańskiemu mówi to, co ten naród chciałby usłyszeć od swego przywódcy. Za co chciałby walczyć i za co walczył, a on owoc zwycięstwa podarował wrogowi Ameryki.

A zatem Roosevelt zdradził nie tylko Polskę, zdradził także Amerykę. Dawniej słyszało się tylko same zachwyty na temat Roosevelta, teraz był on najbardziej pogardzaną i znienawidzoną jednostką. Swoją troskę o dobry obraz Związku Radzieckiego posunął tak daleko, że nawet nie zgodził się na przywiezienie do Ameryki dzieci polskich, przewiezionych przez Generała Andersa ze Związku Radzieckiego do Persji. Swoją odmowę uzasadniał tym, że dzieci te opowiadałyby o trudnych warunkach bytowania w Związku Radzieckim, co rzekomo byłoby niekorzystne dla Ameryki. Prezydent Roosevelt był wytrawnym politykiem i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zdradzając Polskę, jako prezydent Stanów Zjednoczonych plami honor swojego kraju. Jednak zdrady dokonał. Widocznie cel, do którego dążył był dla niego ważniejszy niż honor Ameryki. A jaki to był cel? Doraźnie, wsparcie uzbrojonego przez siebie potężnego sojusznika w walce o panowanie komunizmu na całym świecie. Cel dalszy to rządzenie Ameryką bez liczenia się z senatem, kongresem i opinią społeczną. Tak jak rządzi Stalin Związkiem Radzieckim. Do sięgania po ten cel przygotowywał się już od dawna. Dobrał sobie odpowiednich współpracowników, którzy nawet po jego śmierci kontynuowali rozpoczętą przez niego działalność. Cofnęli uznanie legalnie wybranemu Rządowi Polskiemu w Londynie. Zaakceptowali wybrany przez Związek Radziecki rząd dla Polski i zgodzili się na żądanie Stalina, by Armia Polska, którą tak niedawno chwalono za jej bohaterstwo nie była reprezentowana na Paradzie Zwycięstwa, gdyż Polski już nie ma. Na konferencji pokojowej w San Francisco Polska też nie była reprezentowana. Jedyną osobą, która wystąpiła w obronie tak jawnie zdradzanej Polski był Artur Rubinstein. Jako światowej sławy pianista był on zapraszany by odegraniem jakiejś etiudy uświetnił rozpoczęcie obrad. Przed ich rozpoczęciem Rubinstein powiedział zebranym tam delegatom, że zagra mazurka kraju, który w tak dużej mierze przyczynił się do tego, że możemy się tutaj zebrać. Kraju, który jest tutaj nieobecny, a który być tutaj powinien. Po czym usiadł do fortepianu i zagrał Jeszcze Polska nie Zginęła. Wobec tyli i tak jawnych dowodów zdrady jakże nieprzekonywująco i nie przynosząco chwały brzmią wypowiedzi niektórych amerykańskich mężów stanu, że prezydent Roosevelt nie zdradził Polski, tylko że Stalin nie dotrzymał danej mu obietnicy, że będzie traktował Polskę, jako państwo suwerenne. Przed wojną Polska była państwem suwerennym. W czasie wojny była sprzymierzona z Ameryką i Anglią. Walczyła do zwycięskiego zakończenia wojny. Gdyby sprzymierzeńcy jej nie zdradzili byłaby suwerenną i po wojnie. Stalin nie miałby żadnych powodów do dawania jakichkolwiek obietnic. Zdrada prezydenta Roosevelta i pana Churchilla jest tym ohydniejsza, że dokonali jej nie w interesie reprezentowanych przez nich krajów, a w interesie Związku Radzieckiego. Wojna się kończy, a okręty amerykańskie płyną z uzbrojeniem do Związku Radzieckiego i jego zadłużenie w Ameryce urasta do niebagatelnej sumy. O ile mnie pamięć nie myli około czterdziestu miliardów dolarów. Dozbrojony za taką sumę w nowoczesny sprzęt wojenny Związek Radziecki w broniach konwencjonalnych stał się pierwszą potęgą militarną świata. Trzeba tu jeszcze dodać, że za to uzbrojenie Związek Radziecki nie zapłacił. Pogrobowcy prezydenta Roosevelta stopniowo obniżali wysokość zadłużenia, aż obniżyli do jedenastu miliardów. Wreszcie i tę sumę podarowano Związkowi Radzieckiemu, „gdyż żołnierz radziecki zapłacił za niąwłasną krwią”. Żołnierz Radziecki za nic nie musiałby płacić krwią, gdyby Stalin łącznie z Hitlerem nie rozpoczął wojny w celach zaborczych. To, że żołnierz amerykański w walce o wolność innych płacił krwią jest dla tych ludzi bez znaczenia.

Amerykanie szanują swoich prezydentów powoływanych na to stanowisko wolą całego narodu, co daje gwarancję, że są oni godni pełnego szacunku. Dlatego też fakt, że prezydent Roosevelt, ten mąż opatrznościowy, jak go niektórzy nazywali, nie tylko zdradził wiernego sprzymierzeńca, ale w dodatku pracował na korzyść Związku Radzieckiego, śmiertelnego wroga ustroju amerykańskiego, czym splamił dwustuletnią piękną kartę historii amerykańskiej. Tak ich zaskoczył, że nie wiedzą jak się do tego ustosunkować. Jedni starają się jakoś usprawiedliwić go, a inni zapomnieć. Jego pogrobowcy przemilczają fakt, że Hitler bez formalnego wypowiedzenia wojny rozpoczął działania wojenne na terenie Związku Radzieckiego i sławią prezydenta Roosevelta, wielkiego syna Ameryki, który nakłonił Stalina by się przyłączył do koalicji Antyhitlerowskiej. Twierdząc, że bez pomocy Związku Radzieckiego tysiące żołnierzy amerykańskich straciłoby życie i domagają się wystawienia prezydentowi pomnika na miarę jego zasług dla Ameryki.

Podczas odwrotu armii niemieckiej były wypadki, że Niemcy zarówno cywilni jak i wojskowi byli rozstrzeliwani przez swoich za to, że widzieli czołgi radzieckie i zawiadamiali o tym władze. Zarzucano im sianie paniki, gdyż zgodnie z oficjalnymi danymi o sytuacji na froncie, czołgi radzieckie nie mogły się znajdować w tym miejscu. Później okazywało się, że udzielający informacji mieli rację, lecz im to już nie pomogło, a innych powstrzymywało od udzielenia informacji. Czołgi radzieckie, które w styczniu 1945 o godzinie 8-ej były w Seceminie, tego samego dnia o godzinie 15-ej w położonej o 60 kilometrów na zachód Częstochowie sprawiły nieprzyjemną niespodzianką pracownikom różnych urzędów niemieckich. Po zakończeniu pracy wyszli na ulicę i przekonali się, że czołgi radzieckie są w mieście i że droga ucieczki na zachód została odcięta. Jest niemożliwe, żeby długa kolumna czołgów i transporterów przejeżdżająca przez wsie i miasteczka nie była zauważona przez żadnego Niemca, który mógłby zawiadomić odpowiednie władze. Ponieważ czołgi radzieckie posuwały się szybko na zachód, a komunikaty głosiły, że wycofanie odbywa się planowo i nie tak szybko, więc różne małe jednostki, jak ochrona mostów, żandarmeria, gestapo i inne były zaskoczone. Jedni zostali zabici, gdyż jeńców nie brano. Inni ratowali się ucieczką, co też przeważnie kończyło się śmiercią, gdyż nie byli odpowiednio ubrani. Bali się uciekać drogami i bali się przychodzić do wsi. Szukali schronienia w lasach, gdzie szybko zamarzali, gdyż mrozy były silne. Na wiosnę, gdy stopniały śniegi, w lasach znajdowano zamarzniętych niemieckich żołnierzy, żandarmów i gestapowców.

Dodaj komentarz


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.