Kucyk

W pierwszych dniach lutego zgłosił się do kadry osiemnastoletni A.C., uczeń klasy szóstej któregoś gimnazjum warszawskiego. Był to chłopaczyna średniego wzrostu, szczupły, ubrany w długie, czarne buty, czarne spodnie wpuszczone w buty, czarną kurtkę i czapkę uczniowską. Całe umundurowanie, jakie otrzymał składało się z wojskowej niebieskiej bluzy z czerwonym kołnierzem i czerwonymi mankietami, z płaszcza au­striackiej piechoty i wojskowej czapki koloru khaki z amarantowym oto­kiem. Bluza, którą otrzymał, była dla niego o wiele za duża, więc kładł ją na swoją, czasami wkładał na to jeszcze swoją kurtkę i dopiero na wierzch płaszcz.

Ze względu na drobną postać ktoś nazwał go “Kucykiem”. Ta nazwa przyjęła się i pozostała przy nim na stałe.

W hali od czasu do czasu zdarzały się kradzieże dokonywane przeważ­nie nocą, lecz złodzieja nie udało się wykryć. Wreszcie dowódca zapowiedział, że ten któremu będzie udowodnione złodziejstwo otrzyma 25 batów. Jeżeli złodzieja nie uda się wykryć, to baty otrzyma porządkowy, który będzie miał służbę na hali w czasie popełnienia kradzieży. Na jakiś czas kradzieże ustały. Ja, Kucyk i paru jeszcze ułanów byliśmy wyznaczeni do wyjazdu na front. W nocy poprzedzającej dzień wyjazdu Kucykowi skradziono całe jego cywilne ubranie. W zamian za to otrzymał drelichowe spodnie i buty saperki.

Wyjechaliśmy. Mrozy były już lżejsze, lecz w dalszym ciągu dokuczliwe. W okolicy Gródka Jagiellońskiego, gdzie pułk zajął pozycję, śniegi były jeszcze głębokie. Saperki Kucyka były dla niego za duże i miały krótkie,szerokie cholewy, więc było mu niewygodnie chodzić i często nasypywało mu się do butów śniegu. Biedny Kucyk był sta­le przemarznięty , więc nic dziwnego, że się odgrażał, że gdyby dostał złodzieja w swoje ręce, to by mu połamał wszystkie kości i powybijał wszy­stkie zęby.

Po okradzeniu Kucyka złodzieja nie udało się wykryć. Kradzież dokona­na była w nocy, w czasie której do godziny 24 służbę pełnił ułan W., a od 24 ułan G. Ponieważ nie można było ustalić, o której godzinie kradzież została dokonana, karę mieli otrzymać obaj. Pierwszy otrzymał swoją porcję batów W., który utrzymywał, że na jego dyżurze kradzież na pewno nie miała miejsca. Przyszła kolej na G., ale zaledwie otrzymał pięć batów zaczął krzyczeć “Rany Boskie, wszystko powiem”. Powiedział, że kra­dzieży dokonali obaj, to jest on i W. i że poprzednie kradzieże też oni popełnili. Podał także nazwisko i adres pasera, któremu skradzione przed­mioty sprzedawali. G. otrzymał swoje obiecane 25 batów. U pasera zrobiono rewizję i ode­brano ubranie Kucyka oraz wiele innych przedmiotów pochodzących z po­przednich kradzieży. Ponieważ nie było wątpliwości, że paser wiedział, że kupuje rzeczy kradzione, więc i jemu odliczono 25 batów. Było z tego po­wodu trochę hałasu, że ułani sprawują samosądy, lecz kradzieże ustały.

Na krótko przed Świętami Wielkiej Nocy pułk przyjechał do Wolbromia na wypoczynek. Kucyk otrzymał swoje ubranie, lecz na złodziejach nie mógł się mścić, gdyż obaj zniknęli z pułku.

Ponieważ w fabryce nie było dość miejsca by pomieścić cały pułk, nie­które szwadrony zostały zakwaterowane w pobliskich wioskach. Mój szwa­dron został zakwaterowany w Szreniawie. Ja i Kucyk kwaterowaliśmy w sąsiadujących ze sobą zagrodach. Codziennie rano widziałem go, jak obna­żony do pasa mył się na podwórku przy studni. Któregoś dnia około godziny dziesiątej wyszedłem na podwórko i zobaczyłem Kucyka stojącego przy rogu stodoły. Gdy mnie zobaczył dał znak, żebym do niego przyszedł. Gdy wszedłem na jego podwórko dał mi znowu znak, żebym się zatrzymał. Po pewnym czasie ze stodoły wyszła go­spodyni, kobieta około lat pięćdziesięciu, raczej niska, dość gruba. Szła w stronę domu, trzymając ręce pod fartuchem na dość wydatnym brzuchu. Kucyk zaszedł jej drogę i zapytał, co ona ma pod fartuchem. “A na to pan jeszcze za młody” – odpowiedziała.
“Myli się pani, do tego ja już dawno dorosłem” – odpowiedział. Podszedł do niej, pochylił się, ujął róg fartucha i podniósł do góry. Pod fartuchem gospodyni trzymała troki odtroczone od siodła Kucyka, które znajdowało się w stodole.
“Niech sobie pan to weźmie” – powiedziała wyciągając do niego rękę z trokami.
“Nie, ja tego nie wezmę. Mam świadka, że mi pani ukradła moje troki. Zaprowadzę panią do dowódcy szwadronu, zwołamy całą wieś, żeby widziała, jak pani otrzymuje 25 batów. Będzie to przestrogą dla innych, by nie kradli”.
“Panie, ja panu dam 100 koron, niech mi pan tego wstydu nie robi”.
“Za kradzież się nie płaci, tylko otrzymuje się baty. Taki u nas zwyczaj”.
Gospodyni zaczęła podnosić cenę: 200, 300, 500 a wreszcie 1000 koron.
“Panie, niech mnie pan nie rujnuje. Ja już więcej nie mam”.
“Tu nie chodzi o pieniądze, pani musi otrzymać baty”.
“To niech mnie już pan zbije i nie robi wstydu dzieciom”.
Ona była wdową, a dzieci dorosłe i na swoim. Kucyk zastanowił się przez chwilę.
“Dobrze” – powiedział – “Niech pani idzie do stodoły i położy się tak, żeby mi było wygodnie bić”. Gospodyni poszła do stodoły, a on rozglądał się za czymś nadającym się do bicia. Przy domu był krzak leszczyny, a w nim różnej długości pędy. Ku­cyk wyciął jeden grubości mniej – więcej palca. Odciął kawałek około 1,5 metra długi i zaczął obcinać boczne gałązki. “Myślę, że chyba nie będziesz jej bił?” – powiedziałem widząc te przygotowania.
“A dlaczego nie?”.
“No, to starsza kobieta, wdowa”.
“Co z tego, że starsza kobieta, że wdowa, kiedy złodziej?. Złodzieja na­leży sprać, żeby na całe życic odechciało mu się kradzieży”.
“Wystarczy, że ją nastraszyłeś i zawstydziłeś”.
“Gdybyś ty namarzł się tyle, co ja się namarzłem przez złodzieja, to wiedziałbyś, że nawet najsurowsza kara nie jest dla złodzieja za duża”.


Wszedł do stodoły. Gospodyni położyła na klepisku duży snop jęczmiennej słomy i położyła się na nim w poprzek. “Będzie tak panu wy­godnie?” – zapytała.
„Owszem, będzie wygodnie, tylko spódnicę musi pani opóścić, bo przez nią nie będzie bolało”.
„A koszulę mogę zostawić?”. „Tak, może Pani”.
Kucyk stanął ku jej lewego boku.
„U spowiedzi Pani była?”
„Byłam”. Świst pręta i krzyk – „O Jezu!”
„Rozgrzeszenie Pani dostała?”
„Dostałam”
Znów świst pręta i „O Matko Boska!”
„Przyrzekła Pani więcej nie grzeszyć?”
„Przyrzekłam”
I tak pytanie i odpowiedź na przemian z uderzeniami i wzywaniami coraz to innych świętych powtórzyły się 10 razy.

Po skończonej operacji Kucyk powiedział gospodyni, żeby przyniosła kantar. Gospodyni poprawiła spódnicę, poszła do domu i po chwili wróciła z kaniarem. „Dziękuję” powiedział Kucyk. “Mam nadzieją, że już do końca życia nie będzie pani kradła”. Gospodyni przez cały czas zachowywała się spokojnie. Teraz zaczęła płakać i poszła do domu. Okazało się, że wczoraj Kucyk jadąc do Wolbromia zostawił kantar przy żłobie, po powrocie już go tam nie zastał. Pytał gospodynię, czy nie widziała kogoś obcego, który wchodziłby do stajni, lecz gospodyni nie widziała. Nie miała też pojęcia, kto mógłby być na tyle głupi, żeby coś kraść żołnierzowi.

Następnego dnia Kucyk jak zwykle myje się przy studni a gospodyni czerpie kubkiem wodę z wiadra i leje mu na ręce. Ta scena powtarzała się przez resztę dni naszego tam pobytu.

Gdy po paru dniach wyjeżdżaliśmy na front, gospodyni przygotowała Kucykowi paczkę różnych wiktuałów i błogosławiła na drogę.

W parę tygodni po przyjeździe na front Kucyk został ranny i odwieziony do szpitala. Do pułku już nie wrócił.

Spotkałem go przypadkowo w roku 1944. w latach trzydziestych był prokuratorem. Mówił, że dla tych, których oskarżał zawsze żądał surowego wymiaru kary i wszyscy otrzymywali wyroki skazujące. Zapytałem, czy nie pomylił się ani razu. Odpowiedział – “Czasami chciałbym się mylić – niestety ja się nigdy nie mylę”.

Dodaj komentarz


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.