Ksiądz Beseler

W roku 1930 jechałem pociągiem z Częstochowy do Wiednia. W Katowicach do mojego przedziału wsiadł młody ksiądz i usiadł naprzeciw mnie. Po chwili zapytał mnie o coś i w ten sposób rozpoczęliśmy rozmowę. Ksiądz mówił dość dobrze po polsku, jednak z wyraźnym akcentem cudzoziemskim. Powiedział, że jest Niemcem, chce się nauczyć mówić poprawnie po polsku i prosi, aby go poprawiać, gdy powie coś nie tak, jak należy. Następnie dowiedziałem się, że należy do Zakonu Werbistów i że ich klasztor znajduje się w Mobling niedaleko Wiednia. Zakonnicy otrzymują tam odpowiednie przeszkolenie zanim zostaną wysłani do różnych krajów, gdzie będą nie tylko głosić Słowo Boże, lecz także krzewić oświatę i starać się podnieść stopę życiową miejscowej ludności. Radził mi, abym w Wiedniu nie zatrzymywał się w hotelu, lecz u jego znajomej, wdowy po oficerze austriackim, poległym w czasie wojny. Ma ona piękne mieszkanie na Argentinerstrasse i odnajmuje poszczególne pokoje, aby sobie dorobić do skromnej emerytury, jaką otrzymuje po swoim mężu, kapitanie. Powiedział też, że będzie mi tam dużo przyjemniej niż w hotelu, no i oczywista – znacznie taniej. Dał mi adres i numer telefonu tej pani. Zaprosił mnie także, bym go odwiedził w klasztorze. Pokaże mi zarówno klasztor jak i warsztaty, albowiem księża wysłani na zagraniczne placówki, oprócz języka ludności, wśród której mają pracować, muszą także nauczyć się różnych rzemiosł, by w przyszłości przy swoich placówkach mogli zakładać własne warsztaty i swoich wyznawców szkolić z różnych dziedzin rzemiosła. W ten sposób mają możliwość tym niekiedy zapomnianym zupełnie duszom pomagać w uzyskiwaniu bardziej godziwych zarobków.

Nazwisko mojego rozmówcy brzmiało: Beseler. Podał mi je, abym w razie przyjazdu do klasztoru wiedział, z kim chcę się widzieć. W ciągu następnych kilku tygodni nie przewiduje żadnego wyjazdu, więc bez trudności znajdę go w klasztorze. Ksiądz Beseler uczy języka polskiego, gdyż na niemieckiej części Śląska mieszka duża liczba Polaków, którzy domagają się, aby Słowo Boże mogli słyszeć w ich ojczystym języku. Z uwagi na to, że nie ma dostatecznej liczby księży polskich, on się poświęcił, by pracować wśród nich i zaspokajać ich potrzeby duchowe. Mówił to wszystko z takim przekonaniem, że byłem pewien, iż mam przed sobą prawdziwego krzewiciela idei Chrystusa. Zapytałem, czy jest spokrewniony z Beselerem byłym generałem – gubernatorem warszawskim. Odpowiedział, że tak, lecz nie wyjawił w jakim stopniu.

Na terenie Austrii wsiadł do przedziału jakiś jegomość i po pewnym czasie powiedział, że nie zna języka polskiego, ale wie, że rozmawiamy po polsku i wydaje mu się, że ja jestem Polakiem, natomiast ksiądz prawdopodobnie jest Niemcem. Przyznaliśmy mu rację i od tej pory rozmawialiśmy we trzech w języku niemieckim. Tuż przed Wiedniem Austriak powiedział, że losy Austrii, a prawdopodobnie nie tylko Austrii potoczyłyby się zupełnie inaczej, gdyby Sobieski nie pospieszył Wiedniowi z pomocą w czasie oblężenia przez Turków. Ksiądz, jak gdyby był zaskoczony tym powiedzeniem i po pewnym namyśle powiedział, że pomocy Sobieskiego nie należy przeceniać. Sobieski dużo wojował z Turkami i wiedział, że z Turkami opłaci się wojować, gdyż można zdobyć różne kosztowności, które Turcy zwykle mają przy sobie. Dla nikogo nie było tajemnicą, że Turcy byli już zmęczeni obleganiem miasta i że szykowali się do odwrotu. Wiedział o tym Sobieski i spieszył, by Turków jeszcze zastać pod Wiedniem i ich złupić. To mu się w zupełności udało, a przy tym opromieniło sławą obrońcy chrześcijaństwa. Na tym rozmowa nasza się skończyła, gdyż trzeba było wysiadać. W Wiedniu zatrzymałem się u poleconej przez księdza Beselera wdowy. Nie pamiętam już dobrze jej nazwiska, ale wydaje mi się, że brzmiało ono Goerlitz.

Następnego dnia jadłem śniadanie z panią Goerlitz i drugim odnajemcą pokoju – panem Lautenspieler, nauczycielem geografii. Pani Goerlitz zapytała mnie, gdzie i kiedy poznałem księdza Beselera. Odpowiedziałem, że poznaliśmy się wczoraj w pociągu.
„Co pan może o nim powiedzieć?”
„Chyba tylko tyle, że Polaków nie darzy sympatią.”
Pani Goerlitz uśmiechnęła się.
„Nie darzy sympatią – to bardzo delikatnie powiedziane! Nie mogę powiedzieć, że Polaków nienawidzi, gdyż takie uczucie nie powinno mieć dostępu do serca duchownego. On wcale nie kryje się z tym, że swoje życie poświęcił walce ze wszystkim, co polskie. Uczy się polskiego, gdyż chce pracować na Śląsku, gdzie jest dużo Polaków domagających się, by ich proboszczowie mówili po polsku. On owszem, będzie mówił po polsku, lecz historię Polski i Polaków przedstawi im w takim świetle, by się wstydzili swojego pochodzenia i stali się tym gorliwszymi Niemcami. Ksiądz Beseler przysyła mi swoich przyjaciół z Rzeszy na dłuższy lub krótszy pobyt, za co jestem mu wdzięczna, bo poprawia to mój budżet. Lecz gdy słucham wypowiedzi tych jego przyjaciół, ogarnia mnie przerażenie. Oni są przekonani, że misją Niemiec jest zaprowadzenie ładu nie tylko w Europie, lecz i na całym świecie.”

Mówią, że przed wojną w różnych krajach były strajki, bezrobocie i nędza. Jedynie w Niemczech był ład i spokój. Ludzie żyli dostatnio i bezpiecznie i każdego broniło prawo. Niemcy miały najnowocześniejszy przemysł, najnowocześniejszą marynarkę wojenną i flotę handlową, najlepiej uzbrojoną armię i zdyscyplinowane, pracowite oraz oszczędne społeczeństwo. Za nimi stały Austro-Węgry. Poza tym Niemcy miały wpływy w Rosji, Turcji, Hiszpanii, Stanach Zjednoczonych Ameryki i w wielu państwach Ameryki Południowej. Miały także kolonie, w których zaprowadziły niemiecką dyscyplinę. Żeby się pokusić o narzucenie swojego prymatu nad światem, potrzebne jest opanowanie Imperium Rosyjskiego, aby mieć do dyspozycji jego masy ludzkie, przestrzenie i bogactwa. Podbój Rosji byłby łatwy, gdyż armia rosyjska była archaicznie i niedostatecznie uzbrojona, a w dodatku tuż po wojnie z Japonią, armia ta była na Dalekim Wschodzie, skąd nie mogła powrócić, gdyż gen. Kuropatkin dla siebie tylko wiadomych powodów kazał palić wagony, w których wojsko przywieziono na front. W tym czasie armia niemiecka bez trudu mogłaby opanować Rosję. Przeciwko temu na pewno zaprotestowałaby Anglia i Francja, a na podjęcie wojny na dwa fronty Niemcy nie mogły sobie jeszcze pozwolić. W tych okolicznościach Niemcy wybrały jedyną słuszną drogę, a mianowicie rozbudowę swojego potencjału wojennego i robiły to w tempie zadziwiająco szybkim.

Na zachodzie czas działał na korzyść Niemiec. Anglia i Francja zadowolone ze swej potęgi, z wielkimi oporami wprowadzały bowiem jakie takie ulepszenia w swoich armiach. Na wschodzie natomiast, czas zaczął pracować przeciw Niemcom, gdyż Rosja po przegraniu wojny z Japonią, przystąpiła do budowy fabryk broni i amunicji, i do modernizacji armii. Ta zaś w niedługim czasie mogłaby zagrażać Niemcom. Do tego nie można było dopuścić i należało rozpocząć wojnę. Wprawdzie Niemcy ją przegrały, ale w tym wypadku przegrana była lepsza od nie rozpoczęcia wojny w ogóle. Bez wojny armia rosyjska byłaby już taką potęgą, że Niemcy nie mogłyby się z nią zmierzyć. Teraz armia rosyjska, z której Stalin wyeliminował co zdolniejszych oficerów, jako przeciwnik wcale się nie liczy. Pomyślne jest także to, że Stalin wyniszcza swoje narody po parę milionów rocznie. Jeżeli tak porządzi jeszcze przez kilka czy kilkanaście lat, to wkraczającą do Związku Radzieckiego armię niemiecką, tamtejsze narody będą witały jako swojego wybawiciela. Niekorzystne jest to, że Traktat Wersalski stworzył Polskę, która odgradza Niemcy od Związku Radzieckiego. Gdyby Niemcy miały bezpośrednią granicę ze Związkiem Radzieckim, to wtedy, pod jakimkolwiek pozorem – ot chociażby pod pozorem walki z komunizmem – wkroczyłyby na jego teren i prawdopodobnie nikt by z tego powodu nie protestował. Polska wielkiej przeszkody nie stanowi, lecz jest ona sprzymierzona z Francją i w razie napaści na nią, Francja powinna pospieszyć z pomocą. Na razie Niemcy nie respektują w pełni postanowień Traktatu Wersalskiego. Obciążył on Niemcy za wojnę. Nie płacimy? I co? Wypowiedzieli nam wojnę? Nie. Modernizujemy armię. Wypowiadają nam wojnę? Nie. Za parę lat Nadrenia powróci do Niemiec. Jak uruchomimy tamtejszy przemysł zbrojeniowy, to co? Wypowiedzą nam wojnę? Też nie. Trzeba robić to stopniowo. Jak już będziemy dostatecznie uzbrojeni, to wtedy ufortyfikujemy granicę zachodnią i zaproponujemy Stalinowi podział Polski. Stalin na pewno się zgodzi. Polska zaatakowana z dwóch stron albo w ogóle nie będzie stawiał oporu, albo opór ten będzie słaby i krótkotrwały. Chociaż krok ten stwarza ryzyko, że Francja, a prawdopodobnie i Anglia przyjdą Polsce z pomocą, to tej pomocy też nie należy przeceniać, gdyż oba te państwa syte chwały po odniesieniu zwycięstwa spoczywają na laurach i ani myślą o możliwości nowej wojny, a zatem w ogóle się do niej nie przygotowują. W dodatku ufortyfikowana granica ostudzi niewielki zapał Zachodu do jej atakowania, gdyż ani Anglicy ani Francuzi nie mają ciągot wojennych.

Mając wspólną granicę ze Związkiem Radzieckim w odpowiednim czasie można by go bez trudu zająć i zrobić porządek najpierw tam, a później na całym świecie. Gdyby Anglia i Francja zastosowały blokadę, to mając do dyspozycji surowce Związku Radzieckiego, Niemcy mogłyby sobie z tej blokady nic nie robić, aż do czasu, gdy osiągną taką potęgę, aby swoim przeciwnikom mogły powiedzieć, że mają się zachowywać grzecznie, bo w przeciwnym razie dostaną po uszach.
„Przyjaciele księdza Beselera mają apetyt wilka, który chciałby pożreć słonia. Mam nadzieję, że ludzi z takim apetytem w rzeszy dużo nie ma” – powiedział pan Lautenspieler.
„A ja myślę” – odparła pani Goerlitz – „że jest ich tam bardzo dużo i że wdadzą się w jakąś awanturę. Dobrze, że w Austrii takich żarłoków nie ma i w razie awantury w Europie, my będziemy się od niej trzymali z daleka.”
Pan Lautenspieler zapytał mnie, na jak długo przyjechałem do Wiednia. Powiedziałem, że z Polski wyjechałem na parę dni. Jeżeli zwiedzanie Wiednia zajmie mi dzień lub dwa, to pojadę jeszcze do Wenecji. Jeżeli w Wiedniu zatrzymałbym się dłużej niż dwa dni, to dalej już nie pojadę. Pan Lautenspieler zastanawiał się przez chwilę. Następnie powiedział, że on mieszka w Klagenfurcie. Od czasu do czasu przyjeżdża do Wiednia, by się wsłuchać w echa dawnych dni chwały, kiedy Austria była liczącą cię w świecie potęgą i zaproponował mi, byśmy w te echa wsłuchiwali się razem. Zgodziłem się bez chwili namysłu. Rozpoczęliśmy od Burgu. Pan Lautenspieler uwielbiał cesarza Franciszka Józefa i opowiedział mi wiele historyjek związanych z jego osobą. Niektóre były tak zaskakujące, że chociaż parę powtórzę. W czasie oficjalnych przyjęć na Burgu biorące w nich udział osoby zajmowały miejsca za stołem zgodnie z piastowanym przez nie stanowiskiem. Im wyższe stanowisko, tym bliżej cesarza. Księżniczka Metternich nie piastowała żadnego stanowiska i nie wyszła za mąż. Jej miejsce było na tak zwanym szarym końcu. Jej koleżanki powychodziły za mąż. Mężowie awansowali i przesuwali się coraz bliżej cesarza. Razem z mężami przesuwały się ich żony, a księżniczka Metternich latami tkwiła na szarym końcu. Wreszcie cesarz ulitował się nad nią i nadał jej tytuł i charakter wdowy tajnego radcy cesarskiego. Było to stanowisko dość wysokie i księżniczka przesunęła się o ileś tam osób bliżej cesarza.

Pobory oficerów były raczej skromne, a teatrach mogli zajmować miejsca tylko na parterze i to w pierwszych rzędach, gdzie miejsca były drogie i właściwie dla oficerów niedostępne. Rozmyślając nad tym, jakby tu ułatwić oficerom bywanie w teatrze i nie narazić na wydatki skarbu państwa, cesarz wpadł na dość oryginalny pomysł. Na parterze Opery Wiedeńskiej za ostatnimi rzędami krzeseł były miejsca stojące w cenie jednej korony. Nazwał te miejsca cesarskimi i mogli z nich korzystać tylko oficerowie, również za jedną koronę. Wprawdzie musieli stać przez cały czas trwania spektaklu, lecz stali z podniesioną głową, gdyż byli na miejscach cesarskich. Za młodych lat cesarza modne były bokobrody, więc je sobie zapuścił. Mijały lata, bokobrody stały się niemodne, a on swoje nosił. Gdy ktoś z jego bliskich poradził mu, żeby się ich pozbył odpowiedział, że nie może tego zrobić, gdyż to byłoby zbyt kosztowne. Istotnie kosztowałoby to poważną sumę. Należałoby bowiem zmienić portrety cesarza we wszystkich urzędach. Po Burgu zwiedzaliśmy muzea, pałace, kościoły. Było tego tyle, że przez cztery dni pan Lautenspieler nie zdążył mi pokazać wszystkiego, co by mi chciał pokazać. Po czterech dniach on musiał wracać do Klagenfurtu. Ja powróciłem do Włoszczowej. Pierwsza wyprawa w „świat” nadzwyczaj udana. Wiedeń piękny, czysty, ludzie pogodni, życzliwi, a pan Lautenspieler to prawdziwy dar nieba w postaci anioła opiekuńczego. Do Wenecji miałem zamiar pojechać następnego lata. Pojechałem latem 1934 roku. Zwiedzanie Wenecji bez pana Lautenspielera nie miało już tego wydźwięku, co w Wiedniu. Byłem natomiast oczarowany zarówno kolorem morza, jak i wycieczką do Triestu i z powrotem.

Po powrocie do Częstochowy w rozmowach ze znajomymi zachwycałem się morzem i pracą na morzu. Parę razy powiedziałem, że gdyby trafiła mi się okazja pracy na morzu, to ani chwili nie namyślałbym się, by z niej skorzystać. Któraś z tych osób musiała mieć jakieś kontakty z linią Gdynia – Ameryka i polecić mnie. Skutek był taki, że w pierwszych dniach kwietnia 1935 roku otrzymałem pismo z linii Gdynia – Ameryka zawiadamiające mnie, że zostałem zaangażowany na stanowisko lekarza okrętowego na s/s/ Kościuszko z dniem 28 kwietnia tegoż roku. Moje chłopięce marzenia zostały urzeczywistnione z nadmiarem. Szczytem moich marzeń było pływanie na okręcie wojennym. Atrakcyjności pływania na okręcie wojennym nie wytrzymują porównania z atrakcyjnością pływania na statku pasażerskim.

Dodaj komentarz


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.