Piła

Wiosną 1916 roku okupacyjna władza austriacka wykryła, że ojciec Józefa Pietrasa, kierownika tartaków w majątku Piła, mimo że mieszkał od pięćdziesięciu lat pod zaborem rosyjskim, to ze względu na to, że urodził się pod zaborem austriackim, jest w dalszym ciągu obywatelem austriackim. Jego syn, mimo że urodził się pod zaborem rosyjskim, jest także obywatelem austriackim. Ponieważ był on w wieku podlegającym służbie wojskowej, został powołany do wojska.

Właściciel Piły – nie mając innego kandydata na opuszczone stanowisko kierownika tartaków, zaproponował je mnie. Zgodziłem się i miałem zamiar pracować do rozpoczęcia roku szkolnego. Pracowałem jednak przez cały rok szkolny i przez następne wakacje.

Piła – położona nad rzeką Czarną, miała jeden młyn pięciopiętrowy dla przemiałów masowych i drugi jednopiętrowy, w którym gospodarze z okolicznych wsi męłli swoje zboże.

Oprócz tego były tam dwa tartaki. Na rzece były wybudowane stawidła. Jeżeli wody było pod dostatkiem, to wszystkie te obiekty były pędzone wodą, gdy zaś jej poziom obniżał się, zamykano stawidła, by spiętrzyły wodę i uruchamiano maszynę parową, pod kotłem której palono odpadkami z tartaku i trocinami. Mechanikiem obsługującym maszynę był pan Różycki – mający do pomocy trzynastoletniego Ludwika Kaczmarskiego, który zwykle uruchamiał maszynę. Najpierw podpalał nagromadzone pod kotłem maszyny drewno, potem obserwował ciśnienie pary. Gdy podziałka wskazywała odpowiednią wysokość ciśnienia, Ludwik żegnał się i przesuwał małą dźwignię. Wtedy ogromne koło zaczynało się obracać, początkowo wolno, potem coraz szybciej, a gdy inna podziałka wskazywała odpowiednią szybkość obrotów, Ludwik znów się żegnał i przesuwał inną dźwignię. Wtedy na koło nasuwał się szeroki pas i w całym młynie rozlegało się chrobotanie. W jakiś czas po uruchomieniu maszyny przychodził pan Różycki i obejmował nad nią pieczę, a Ludwik rozpoczynał dwunastogodzinne noszenie z tartaku naręczy odpadków powstałych przy obróbce drewna i koszy trocin potrzebnych nie tylko dla dziennej zmiany, ale i dla nocnej, w czasie której maszyny doglądał pan Skupek, który nie miał już pomocnika.

Zarówno młyny, jak i tartaki pracowały na dwie zmiany – od szóstej do osiemnastej – z godzinną przerwą na obiad i od osiemnastej do szóstej – bez przerwy. Robotnicy opłacani byli raczej marnie. Przed wojną, dzienna stawka wynosiła pół rubla, niektórzy starsi zarabiali niewiele więcej. W czasie wojny z powodu dewaluacji stawki były podnoszone, jednak nie wydawało mi się, aby podwyżka płac podążała za stopniem dewaluacji.

W małym młynie wojna nie przyniosła żadnych zmian. Jak miarkami płacili gospodarze za przemiał przed wojną, tak samo miarkami płaciki w czasie wojny.

W dużym młynie właściciel, pan K. kupował przywiezione zboże i mąkę wysyłał do Anglii, teraz do młyna były przywożone wyznaczone przez Austriaków przymusowe kontyngenty zboża i mąka była wysyłana do Austrii.

Na tartakach ruch był znacznie większy niż przed wojną, gdyż w pobliżu przez pięć miesięcy trwała linia frontu i niektóre wioski były całkowicie zniszczone, a teraz odbudowywano je w przyśpieszonym tempie. Sosen wtedy nie żywicowano. Te, które przywożono na tartak przeważnie miały powyżej stu lat, były przepojone żywicą, a deski z nich zrobione przygrzane słońcem wydzielały zapach żywicy, który czuło się daleko poza placem składowania. W Piotrkowie Trybunalskim państwo K. mieli obszerne mieszkanie z mieszkającą tam stale gosposią i stajnią dla czterech koni. Pani K. często jeździła do Piotrkowa i zawsze powozem zaprzężonym w czwórkę koni. Gdy odwiedzała swoich znajomych mieszkających na tej samej lub sąsiedniej ulicy, zawsze dojeżdżała do nich czwórką koni, które godzinami wyczekiwały na nią na ulicy. Pan K. bardzo tego nie lubił i nie mogąc wyperswadować żonie, by tego nie robiła, poprosił mnie, żebym jej to, o ile możliwe uniemożliwiał.

Koni wyjazdowych była jedna para, druga para, która mogła służyć jako wyjazdowa, była wykorzystywana razem z innymi do przewożenia drewna z lasu lub wożenia desek do Sulejowa. Gdy dowiedziałem się, przeważnie od pana K., że jego żona ma zamiar jechać do Piotrkowa, wysyłałem tę drugą parę do lasu i pani K., aczkolwiek z pewnymi oporami, decydowała się jechać jedną parą, jednak zawsze po takiej podróży przez kilka dni była w złym humorze, narzekała na niegospodarność, złą wolę itd., tak, że wreszcie daliśmy za wygraną.

Z początkiem roku szkolnego 1917 przestałem pracować w Pile i rozpocząłem naukę w klasie piątej gimnazjum Ks. Janoskiego w Zaciszu pod Sulejowem. Był to pierwszy rok działalności świeżo zorganizowanej uczelni i chodziłem do niej z Jaksonka. Ważniejszym wydarzeniem w tym roku szkolnym był wyjazd całej klasy do Piotrkowa Trybunalskiego, by wziąć udział w manifestacji z powodu setnej rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszki.

W styczniu 1918 r. klasy naszego gimnazjum od piątej do ósmej zostały przeniesione z Zacisza do Piotrkowa.

Mam lat szesnaście.

Dodaj komentarz


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.